Zostawmy jednak Wielką Brytanię i przyjrzyjmy się naszemu podwórku na którym ścierają się dwa bloki – proeuropejski (Koalicja Europejska, „Wiosna”) i delikatnie mówiąc eurosceptyczny, o ile nie wrogi UE (PiS, Kukiz15, Konfederacja Narodowców). Kto wygra? Notowania sugerują remis przy frekwencji przekraczającej 30%.

Rządzący PiS nie mając sprecyzowanej pozytywnej wizji UE sięgnął zatem do sprawdzonej metody straszenia wyborców rzekomymi zagrożeniami płynącymi z Zachodu, siebie ustawiając w roli obrońcy jedynie słusznej linii, którą wyznaje. A więc zaczął wpierw od straszenia mniejszościami, uchodźcami, środowiskami LGBT, odchodzeniem od chrześcijańskich wartości, ograniczaniem suwerenności. Jednak czując, że może to nie wystarczyć spece od pisowskiego piaru uruchomili straszenie wprowadzeniem Euro jako waluty krajowej.

Polska gospodarka i społeczeństwo stracą po zastąpieniu polskiego złotego Euro zagrzmiał Jarosław (Polskę zbaw) Kaczyński i w tym samym duchu zawtórował mu premier Mateusz Morawiecki. Samego siebie przeszedł natomiast niejaki Eryk Łon, skąinąd profesor, zasiadający z ramienia PiS w ważnym państwowym organie jakim jest Rada Polityki Pieniężnej. Otóż obwieścił on światu, że najlepiej byłoby gdyby to złotówka stała się europejską walutą ponieważ wprowadzenie Euro oznaczałoby sprowadzenie na nasz kraj wojny zgodnie z fatimską przepowiednią świętej Łucji. A zatem wprowadzenie Euro byłoby „zbrodnią wobec narodu polskiego” – powiedział w wywiadzie dla zaprzyjaźnionej gazety. Takim oto zapleczem intelektualnym dysponują łaskawie nam panujący. Euro przyjmiemy wówczas gdy zrównamy się poziomem życia z Niemcami, a proszki do prania i maślane ciasteczka będą tej samej jakości co na Zachodzie perorują obaj nasi herosi.

„Czekaj tatka latka” – chciałoby się powiedzieć. To właśnie wprowadzenie Euro, do czego zobowiązaliśmy się w Traktacie Akcesyjnym przed piętnastu laty, zwiększałoby konkurencyjność gospodarki, zachęciłoby do inwestowania, zmniejszyłoby koszty transakcyjne, ożywiłoby wymianę handlową, pogłębiałoby naszą integrację w ramach europejskiej wspólnoty, a w konsekwencji prowadziłoby do podniesienia wynagrodzeń i poziomu życia. Tylko, że Euro nie można by już tak łatwo rozdawać, w celach ściśle politycznych, rujnując finanse publiczne. I tu tkwi prawdziwa przyczyna niechęci aktualnie rządzących do jego wprowadzenia.

Straszenie Euro jest działaniem na szkodę Polski i Polaków. Niestety ogromna część społeczeństwa dała i daje sobie wmówić, że przyjęcie Euro to wzrost cen i utrata suwerenności. Ale jakoś sowite wynagrodzenia w Euro tym wszystkim krytykom i przeciwnikom tej waluty nie przeszkadzają i ustawiają się oni w długiej kolejce aby je uzyskać. Cóż za hipokryzja! Ponadto wprowadzenie Euro w nowych krajach UE ( Estonia, Litwa, Łotwa, Słowacja, Słowenia) nie potwierdzają tych niebezpieczeństw, a do przyjęcia Euro przygotowują się: Bułgaria, Chorwacja i Rumunia.

„Nie lękajcie się”, że przywołam słynne zawołanie papieża Polaka. Ale cóż? Strach ma wielkie oczy i blok eurosceptyków bez skrupułów używa tego instrumentu. Czyżby Polacy zatracili swoją legendarną odwagę?

Realną perspektywą jest Europa dwóch prędkości oraz uruchomienie budżetu strefy Euro. Wówczas to nie tyle grozi nam polexit, bo Polacy w 85% chcą być w UE, ale bycie maruderem, hamulcowym, niechcianym dzieckiem Europy. Czy tego też chcą Polacy w swojej większości?

Przykłady Danii, Szwecji czy Wielkiej Brytanii, które nie wprowadziły Euro, nie są miarodajne dla naszej, polskiej sytuacji ze względu na położenie geopolityczne, inną historię i wyższy poziom gospodarczego rozwoju. Sprzeciw wobec wprowadzenia Euro do czasu zbliżenia się poziomem rozwoju gospodarczego i życia do Niemiec, co ogłaszają aktualnie rządzący, jest tworzeniem pewnego mirażu oznaczającego, że do wprowadzenia Euro nigdy nie dojdzie. I odbędzie się to kosztem naszej wiarygodności i kosztem zmniejszonej dynamiki rozwoju kraju.

Bez woli politycznej i przekonania do niej opinii publicznej wprowadzenie Euro w Polsce należy odłożyć ad calendas graecas i nie można zasłaniać się potrzebą zmiany Konstytucji, do czego nie ma odpowiedniej większości parlamentarnej, bo właśnie brak tej woli powoduje, że zmiana Konstytucji staje się niemożliwa.

Jan Król, 30.04.2019.