Jest ciemna styczniowa noc, na zewnątrz panuje mróz, temperatura spada poniżej minus dziesięciu stopni. Praca spychacza zagłusza delikatny szum morza. Pod gwiaździstym niebem pracuje grupa poławiaczy bursztynu, nad którymi unosi się nienaturalna łuna niebieskiego światła.

Mimo nieludzkiej pory na plaży zgromadzonych jest około czterdziestu osób. Stoją ramię w ramię w równym rzędzie – niczym wojsko. Wszyscy wyglądają identycznie, każdy wyposażony jest w podbierak i gumowe wodery, które stanowią zabezpieczenie przed lodowatą wodą.
Nadmorski kurort dawno opustoszał, turyści wyjechali z końcem sierpnia i pojawią się dopiero w czerwcu. Miasto, które w wakacje tętni życiem, przeraża hałasem i tłokiem, teraz jest zupełnie puste. Mieszkańcy zaszywają się w swoich wielkich domach, które są źródłem ich utrzymania. Teraz żyją z pieniędzy zarobionych ciężką pracą podczas sezonu letniego. Poza tym krótkim i intensywnym okresem w Łebie ciężko o możliwość zarobku.
Port morski w Łebie jest jednym z najdalej wysuniętych na północ. W odróżnieniu od portów trójmiejskich, które znajdują się w zatoce, ten narażony jest na bezpośredni atak Morza Bałtyckiego. Wejście do portu chronione jest przez betonowe falochrony, nieraz podczas sztormów fale przelewają się przez konstrukcję falochronu, tworząc niesamowite widowisko dla odważnych obserwatorów. Kaprysy przyrody powodują, że tor wodny wejścia do portu narażony jest na zamulanie, które uniemożliwia wejście do portu jednostkom o określonej głębokości. Aby umożliwić wychodzenie w morze kutrom rybackim każdego roku, Urząd Morski wykłada milionowe sumy na proces refulacji. Refulacja to odspojenie piasku z dna toru wejścia do portu za pomocą pogłębiarki i jego transport na plażę, którą po jesiennych sztormach należy poszerzyć, by w wakacje znów pomieścić setki tysięcy wczasowiczów. Transport odbywa się za pomocą stalowej rury o wielkiej średnicy, która niesie potężne ilości wody wraz z piaskiem i… bursztynem.
Gdy pogłębiarka zaczyna pracę, materiał niesiony przez rurę wylewa się na plażę, gdzie dziesiątki bursztyniarzy czekają z przygotowanym sprzętem. Przepływająca pod dużym ciśnieniem woda rozlewa się po plaży tworząc sztuczną rzekę. Podbieraki przez które przepływa ta rzeka wyłapują każdy rodzaj niesionego materiału. Poławiacze co kilka minut podnoszą podbieraki szybko oceniając ich zawartość. Jeżeli pogłębiarka wydobywa materiał z miejsca, w którym potencjalnie może być bursztyn wnętrze podbieraka wypełnione jest zmurszałymi patykami i drewnem. W nocy poszukiwacze używają latarek UV, w ich jasnoniebieskim świetle wyraźnie widać odbijający blask bursztyn.
Praca poławiaczy jest ciężka. Nieraz gdy warunki pogodowe sprzyjają pracy pogłębiarki pracują po kilkanaście, kilkadziesiąt godzin. Kiedy ze stalowej rury płynie wodospad bogaty w bursztyn, to emocje sięgają zenitu, niektórym puszczają nerwy. W stłoczonej masie mężczyzn słychać przekleństwa i wyzwiska. Poławiacze nie stronią od alkoholu, co rusz ktoś łapie w podbierak puszkę po piwie, albo wódce. Podczas przerw w pracy pogłębiarki atmosfera staje się lżejsza, można chwilę odpocząć, porównać swoje zbiory.

Pan Andrzej w świetle latarki UV przygląda się swojemu znalezisku. “Na oko będzie z 50 g, ładny kolor, nie jest spękany. Powinni zapłacić z pięć stów” Gdzie indziej słychać, że ktoś znalazł kawałki o masie 100 g, podobno w nocy rekordowe znalezisko to kawałek 600 g. To działa na wyobraźnię. “Chłopaki potrafią zarobić przez parę dni kilka tysięcy złotych. Niektórzy się przechwalają ale kiedy idzie <<towar>> jest to możliwe” tłumaczy pan Andrzej. Ubrany jest jak wszyscy, w zielone, gumowe wodery, sięgające do piersi, grubą kurtkę, obowiązkowo czapka. Masywne ręce dobrze zbudowanego mężczyzny nie są chronione przez rękawice. Wydaje się, że w panującej temperaturze to samobójstwo, ale nieskrępowane ręce szybciej i sprawniej przeczesują zawartość podbieraka. Pan Andrzej, na oko ma z sześćdziesiątkę, nie rozpycha się w tłumie w walce o miejsce w pierwszym rzędzie. Spokojnie stoi nieco z tyłu, gdzie szansa na największe zbiory jest mniejsza. Mówi, że na co dzień jest ochroniarzem w jednym z letnich parków rozrywki, tłumaczy, że “szef to porządny facet tylko płaci do dupy”.
Rozmowę przerywa donośny krzyk stojących przy rurze chłopaków – “Idzie ku*wa!” – to znak, że pogłębiarka znów zaczęła pracować. Bursztyniarze przesuwają się szybko w stronę źródła wzbierającej rzeki. Formuje się pierwszy rząd, za nim drugi, w miejscach o największym nurcie, nawet trzeci. Dochodzi do utarczek słownych i przepychanek, za chwilę już każdy pracuje skupiony na swoim podbieraku. Niespodziewanie bursztyniarze rozbiegają się łamiąc ustawiony szyk. Spychacz niosący piasek na nasyp, wjeżdża gwałtownie i bez ostrzeżenia w miejscu gdzie jeszcze sekundę temu stali stłoczeni mężczyźni. Należy pamiętać, że połów odbywa się na placu budowy, bursztyniarze przebywają tu nielegalnie, ale dopóki za bardzo nie przeszkadzają są tolerowani. W końcu kto inny uderzeniami młotków i kluczy udrożni zamarzniętą rurę? Spychacz oddalił się o kilka metrów, zmieniając układ sił w formacji poławiaczy. Większość wróciła na swoje miejsca ale niektórzy stracili najatrakcyjniejsze pozycje. Przy następnym przejeździe spychacza będą stać jeszcze bliżej jego gąsienic, żeby ustawić się w najlepszym miejscu.
Na niebie widać coraz mniej gwiazd, wschodzi słońce, powoli wyłączane są rozgrzane latarki UV. Praca wre dalej, zmęczenie nie powstrzymuje gorączki złota. Nurt rzeki pochodzącej z rury słabnie, aż w końcu buty woderów stoją na suchej powierzchni. Powstaje lekkie zamieszanie i próba uzyskania informacji. Przerwa? Koniec? Czy można iść do domu? Od „spycharkowego” chłopaki wyciągają informację, że pogłębiarka przerywa pracę na najbliższych kilka dni. Plaża powoli pustoszeje, pozostają spacerowicze, którzy wcześniej zaciekawieni fotografowali bursztyniarzy. Teraz rozglądają się pośród poczerniałego piasku, wokół wyschniętego koryta, w którym mają nadzieję znaleźć bursztyn. I znajdują. W nocy, chłopaki nie są zainteresowani małymi kawałkami, większość z nich swobodnie przepływa przez oczka ich podbieraków. “Bierz tylko duże, wywalaj te małe bo szkoda czasu!” krzyczeli jeszcze niedawno. Te “małe” to ciekawa pamiątka dla spacerowiczów.
Handel “towarem” odbywa się w Łebie. Wiadomo, kto skupuje i jakie mniej więcej oferuje ceny. Bursztyn zostanie obrobiony i oszlifowany w odpowiedni sposób, aby stracić jak najmniej materiału i uzyskać atrakcyjny kształt. Cena, po której zostanie sprzedany w sezonie letnim wielokrotnie przewyższy zarobek poławiacza. Większość zysku trafia do rąk jubilera.
Poławiacze i tak są zadowoleni z zarobku. W zależności od rezultatów zbioru wydadzą pieniądze na nowy telefon czy telewizor. Pozostałe pieniądze wydadzą na alkohol w miejscowym barze. Jednym czynnym w Łebie cały rok.