Kaszubski i wilamowski to dwa języki, którym w Polsce grozi wyginięcie – twierdzi fiński lingwista Tapani Salminen, autor europejskiej części Atlasu Zagrożonych Języków Świata UNESCO. Co miesiąc na świecie wymierają dwa języki.
Językiem kaszubskim biegle posługuje się dziś tylko 50 tysięcy osób – alarmuje fiński naukowiec Tapani Salminen. Ostrzega on w swym raporcie w europejskiej części Atlasu Zagrożonych Języków Świata UNESCO, że w Polsce mogą wyginąć dwa języki – oprócz kaszubskiego, także wilamowski. W tym ostatnim porozumiewa się zaledwie kilkadziesiąt osób mieszkających w położonych w południowej Polsce Wilamowicach. Na terenie Polski wymarł już w XIX w. język słowiński, który był odmianą kaszubskiego, używany przez Słowińców, czyli Kaszubów Nadłebskich.

– Polska jest bardzo jednolita językowo, to efekt migracji ludności, zmiany granic. Właściwie jest tylko jeden język poza dominującym polskim, czyli kaszubski. Zastanawiałem się, czy nie dołożyć śląskiego i góralskiego, ale ostatecznie uznałem, że nie są one wystarczająco odmienne, żeby uznać je za języki, a nie za dialekty – wyjaśnia Salminen w artykule „Języki nie muszą umierać”, który ukazał się w sobotniej Rzeczpospolitej.
W czerwcu tego roku przestał istnieć język liwski. Stało się to gdy zmarła Grizelda Kristina, 103-letnia Łotyszka, która w 1944 roku wyemigrowała do Kanady. Zdaniem lingwistów była ona ostatnią osobą, dla której był to język ojczysty, choć są oczywiście jeszcze ludzie znający liwski.
W Polsce jest używanych kilka innych języków zagrożonych, które „przekraczają granice”. Przykładem może być język rusiński, którego dialektami były bojkowski i łemkowski – języki mieszkańców południowo-zachodniej Polski, wysiedlonych z Bieszczad na Pomorze po II wojnie światowej w ramach akcji „Wisła”. Większość osób mówiących rusińskim mieszka dziś na Ukrainie, która jednak nie troszczy się o języki regionalne.
Jak donosi Rzeczpospolita, jednym z najbogatszych językowo krajów Europy jest Francja, gdzie atlas UNESCO wylicza około 20 języków regionalnych. Francja jednak, ze swoim modelem scentralizowanego państwa i scentralizowanej kultury, robiła wszystko, żeby żywe języki tłumić – twierdzą autorzy raportu.
– Sto lat temu bretońskim mówiło milion ludzi, dziś około 250 tysięcy. I to głównie osoby starsze, w oddalonych wiejskich społecznościach – mówi w artykule Rzeczpospolitej Tapani Salminen. – Na drugim biegunie jest Szwecja, gdzie świadoma polityka państwa doprowadziła do odrodzenia znajdującego się już na skraju wyginięcia języka południowolapońskiego.
Jak czytamy w artykule Rzeczpospolitej, problem ten szczególnie jest odczuwalny w Hiszpanii. Tam mniejszości walczą zaciekle o utrzymanie swojego języka. Przykładem może być język aragoński, który w przeciwieństwie do kastylijskiego (oficjalnego hiszpańskiego), katalońskiego, baskijskiego i galicyjskiego nie jest uznany za oficjalny język regionu.
– Język jest dziedzictwem kultury, jak kościoły czy zamki. I powinien być chroniony. Co więcej, ta ochrona jest znacznie tańsza niż w przypadku spuścizny materialnej – uważa Martinez Tomey z Chunta Aragonesista, regionalistycznej partii aragońskiej, która reprezentuje mniejszość etniczną Aragonii, regionu Hiszpanii.
Według niego często nie trzeba wcale odrębnych mediów, wystarczy jeden program w istniejących stacjach radiowych czy telewizyjnych. Nie trzeba nawet dodatkowych nakładów na edukację, wystarczy, żeby zajęcia z języka zmieścić w normalnym czasie lekcyjnym. Tak żeby „dzieci nie musiały wybierać między nauką rodzinnego języka a odjeżdżającym właśnie do domu gimbusem” – konstatuje Tomey.
Co ciekawe to właśnie aragoński był w średniowieczu językiem elit, którego używał dwór królewski. Dziś posługuje się nim tylko 20 tysięcy ludzi w północnej, górskiej części regionu. Fakt, że nie jest językiem oficjalnym, sprawia, że nie ma dla niego miejsca w systemie edukacji czy mediach. Zdaniem aragońskich regionalistów stali się oni ofiarą strachu przed ruchami separatystycznymi w Katalonii i Kraju Basków. Te dwa silne regiony i dwa silne języki stały się bowiem symbolami walki najpierw o autonomię, a teraz nawet o suwerenność, co pokazuje przykład w Katalonii.
Takiego problemu nie mamy już dziś na Kaszubach, gdzie język kaszubski jest powszechnie nauczany. Do jego znajomości przyznaje się ponad 100 tys. mieszkańców regionu, jednak badania wskazują, że w rzeczywistości posługuje się nim biegle zaledwie kilkadziesiąt tysięcy osób.

Warto przypomnieć, że od 1991 r. nauczanie kaszubskiego rozwija się głównie w szkołach podstawowych i gimnazjach, a odbywa się na wniosek rodziców lub dzieci jako przedmiot dodatkowy (dla chętnych). Według danych Systemu Informacji Oświatowej w roku szkolnym 2012/2013 języka kaszubskiego uczyło się 15844 uczniów w 393 szkołach, w tym: w 263 szkołach podstawowych 12 516 uczniów, w 89 gimnazjach 2357 uczniów oraz w 11 szkołach ponadgimnazjalnych 369 uczniów. Z roku na rok liczba dzieci uczących się języka kaszubskiego sukcesywnie wzrasta.
Szkoda, że TVP Gdańsk nie wspiera języka kaszubskiego, któremu w Polsce grozi wyginięcie. Jest to przecież telewizja publiczna i chodzi tu o ustawowy wymóg.
Słowiński jest jeszcze „fajniejszy” od kaszubskiego, ma lepszą ortografię (raczej NIESPOLASZONA). Słowiński jest jeszcze bardziej „niepolski” od kaszubszczyzny. Dialekty północnokaszubskie są najciekawsze. Śląską i kurpiowską pisownię też chyba SPOLASZYLI. Kaszubi, Słowińcy, Kurpie, Ślązacy są pod względem językowym lepszymi Polakami niż ci, co zdają się szanować tylko język ogólnonarodowy. Słowiński byłby lepszą atrakcją od kaszubskiego. W Polsce jest też (wymierający) germański język wilamowski – także zabytek.
Bardzo lubię uczyć się języków, ale tylko tych, które mi się przydadzą np. angielski, niemiecki czy rosyjski. Nie ma co sie przejmować bezużytecznymi językami takimi jak kaszubski. Gdyby bezużyteczny nie był to by nie wymierał. Proste.