fot. Magdalena Horanin

W trzeciej części opisu swojej podróży po Azji, Joanna i Magda z Łeby, zwiedzają region Mandalay w Birmie. Krótkim podsumowaniem kończą wizytę w tym kraju i udają się w dalszą drogę.

fot. Magdalena Horanin
fot. Magdalena Horanin

Do Mandalay dojechałyśmy o 3:30 rano. Hostel, który zarezerwowałyśmy wcześniej, okazał się być totalną norą. W oknach nie było szyb, na suficie było grubo od pajęczyn, a przez ściany słychać było każdy oddech sąsiada.

Nic dziwnego, że stwierdziłyśmy że te dwa dni przeznaczone na miasto będą wypełnione po brzegi zwiedzaniem. Im mniej czasu w tej norze, tym lepiej. W pierwszy dzień, razem z pewną poznaną Amerykanką, wynajęłyśmy na cały dzień taksówkę i pojechałyśmy poza miasto, żeby zobaczyć największą świątynię tej części kraju. Znajduje się tam najstarsza rzeźba Buddy, która oryginalnie wykonana była z brązu, ale przez wieki mężczyźni (kobiety nie mogą zbliżać się do posagów Buddy) przykleili do niej tyle złotek, ze statuetka wygląda jak wykonana ze złota(jest to dość powszechna praktyka – złotka przyklejane są do postaci Buddy na szczęście).

Po świątyni pojechałyśmy na zwiedzanie starożytnych miast w Inwa. Wynajętą kolorową bryczką przejechałyśmy przez wioski, za którymi kryły się ruiny starych świątyń i obronne mury. Na koniec taksówkarz zawiózł nas na zachód słońca, który obejrzałyśmy z najdłuższego na świecie mostu tekowego.

W drugi dzień pojechałyśmy z kolei na wschód słońca na wzgórze Mandalay. Wspięcie na szczyt 2200 metrów zajęło nam jakieś 30 min. Niewielu turystów wie o tym, ze właśnie stamtąd rozlega się wspaniały widok na miasto i wschód jest naprawdę piękny, wiec oprócz nas i kilku miejscowych, uprawiających jogging, nikogo nie było.

W południe zwiedzałyśmy miasto, gubiąc się w jego zawiłych uliczkach. Manadalay jest o wiele bardziej rozwinięte niż Yangon i bardziej nam się podobało. W drodze do hotelu odwiedziłyśmy Moustache Brothers – dwóch braci – satyryków, którzy jeszcze do niedawna za swoje żarty na temat polityki rządu byli więzieni. Jeden z nich został zesłany na wiele lat ciężkich robot w dżungli. Dziś wystawiają swoje show zupełnie legalnie i są jedną z głównych atrakcji Mandalay. My miałyśmy okazję poznać jednego z nich. Kazał nam usiąść i przyniósł stos wycinków prasowych na swój temat, w tym również artykuł z Gazety Wyborczej. Bardzo żałowałyśmy, że nie miałyśmy czasu zobaczyć ich występu. Wieczorem poszłyśmy na przedstawienie marionetek – tradycyjnej birmańskiej sztuki.

Rejs do Bagan zajął  nie 7 godzin, ale 12. Po przybyciu na miejsce miałyśmy małą przeprawę z lokalnymi taksówkarzami. Znalezienie pokoju było bardzo ciężkie, ale w końcu się udało.

Ruiny świątyń w Bagan zajmują hektary. Wielkie połacie ziemi są nimi naszpikowane. Mówi się, ze jest ich teraz ok 3000. Prawie codziennie wypożyczamy rowery i udajemy się na całodzienne wycieczki. Największe świątynie są oblegane przez turystów, ale najlepsze jest to, że tych mniejszych są tysiące i można dojechać do nich przez piaski , pola i być zupełnie samemu. Zachód słońca ze szczytu takiej świątyni jest absolutnie fantastyczny!

Oprócz wycieczek rowerowych pojechałyśmy też na cały dzień na Górę Popa. Na górze mieszka 37 natow – duszków, które mogą utrudnić lub ułatwić życie, zależnie od tego czy dadzą się przekupić podarkami. Na szczyt góry wiedzie 777 schodów, a wspinaczka jest umilana przez wszędobylskie małpy. Na górze, jak i na drodze do niej wiodącej, nie można powiedzieć  nikomu złego słowa, nie można nosić niczego czarnego, lub czerwonego, ani jeść wieprzowiny – wszystko to mogłoby rozzłościć naty. Każdy nat ma swój mały ołtarzyk, gdzie miejscowi przychodzą się modlić.

Z Birmy wyjeżdżamy jutro. Podróżowanie tutaj było pewnym wyzwaniem. Nie jest to jednak kraj na zorganizowane wycieczki (chociaż tych jest tu sporo). Trzeba go poznać bliżej, trochę bardziej od podszewki. Szkoda, że nie miałyśmy czasu, żeby pobyć dłużej.

Muszę jednak przyznać, że na początku wydawało mi się , że nie będę mogła wytrwać tu długo. Szybko jednak człowiek przyzwyczaja się do pewnych rzeczy. Jedzenie okazało się być, może nie wspaniałe, ale interesujące, transport był zawsze na czas, po paru dniach przestaje się tez zauważać wszędobylski smród i brud. Może tylko do widoku biedy nie można się przyzwyczaić…

Birma to przede wszystkim kraj wspaniałych ludzi i to właśnie dzięki nim będę pamiętać pobyt tutaj: ich uśmiechy, wołania co chwilę 'hello! How are you?’, ich chęć niesienia pomocy.

I może bardziej niż Schwedagon Pagode i inne atrakcje, zapamiętam bezdomnego chłopca, w jednej skarpetce, z którym przez godzinę kopałyśmy plastikową butelkę, udając, że rozgrywamy mecz, panią która zobaczyła że siedzimy po ciemku na złym przystanku autobusowym i która zatrzymała się i podwiozła nas swoim autem do właściwego miejsca i dziewczynkę z biednej siedmioosobowej rodziny, która zaprowadziła nas do cudownej świątyni i która tylko żeby poćwiczyć angielski przesiedziała tam z nami aż do zachodu słońca .

Ci cudownie ludzie, spotkani na naszej drodze – to jest właśnie dla mnie Birma!

Joanna Szreder

Galeria

fot. Magdalena Horanin

1 KOMENTARZ

  1. uwazam rewalacijne Bylem 10 lat temu schody to ladna gimnastyka i te rewalacyjne Malpki .Ja jestem teraz na Patayi caly miesiac Informacje lece listopadzie i zostaje do Lutego .Jest kupel z Pucka ktory pracuje Burze Turystycznym w Bangoku milego dnia

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.