fot. Jan Król

A teraz o Chinach, które budzą zarówno wielkie nadzieje ale i lęki. I nie sposób myśleć o współczesnym świecie bez uwzględnienia państwa środka.

fot. Jan Król

Nadzieje wiążą się z bezprecedensowym wzrostem gospodarczym, który jest realizowany w ramach autorytarnego systemu politycznego wywodzącego się z sowieckiego modelu socjalizmu, znanego nam skądinąd. Kiedyś mówiło się o oświeconych monarchiach czy oświeconym absolutyzmie. Czy w przypadku Chin można mówić o oświeconym autorytarnym socjalizmie? W dużej mierze tak. Z jednej strony władza polityczna sprawowana jest przez partię komunistyczną nie znoszącą żadnej opozycji, ograniczającą wolność obywateli. Z drugiej strony podejmowane centralnie decyzje otworzyły Chiny na świat, zezwoliły na aktywność gospodarczą uwzględniającą reguły rynku i w konsekwencji dały średnioroczny wzrost PKB rzędu 10%, rezerwę dewizową na poziomie 4 bilionów dolarów i pracę tej ogromnej liczbie ludności sięgającej 1,4 miliarda ludzi. Chiny po 30-tu latach takiego rozwoju stały się drugą potęgą gospodarczą i wszystko wskazuje na to, że po kolejnych 20-tu przegonią Stany Zjednoczone Ameryki i staną się supermocarstwem w pełnym tego słowa znaczeniu. Ten zawrotny wzrost gospodarczy budzi nadzieję na ciągle poprawiający się poziom życia Chińczyków oraz na poprawę sytuacji życiowej ludności wielu krajów biednych, w tym afrykańskich.

 Ale ta potęga Chin budzi też wiele lęków.  Lęki te związane są m.in. z uzależnieniem licznych krajów w tym europejskich i USA od chińskiej ekspansji powodującej przenoszenie produkcji do Chin. A sztucznie zaniżony kurs juana wobec amerykańskiego dolara sprawia, że eksportowane towary są relatywnie tanie, i stąd zalew nimi światowych rynków,  a import jest drogi, co chroni z kolei chińskich producentów. Dlatego też Chiny nie odczuły euroatlantyckiego kryzysu. Realizują kolejne  gigantyczne inwestycje, które zapierają dech w piersiach. Utrzymują wysokie tempo gospodarczego wzrostu, a w niektórych rozwiniętych prowincjach odczuwają już deficyt rąk do pracy rzędu 15%. Czy będziemy zatrudniani przez Chińczyków? Niewykluczone. Moje dwie chrzestne córki właśnie studiują język chiński.

 Jest też polityczny i obywatelski wymiar tych lęków. Pełna kontrola mediów, administracyjnie ograniczona dzietność (jedno dziecko w rodzinie), bezwyznaniowość, cenzurowanie internetu, wreszcie kolonizowanie Tybetu.

Kiedy wysiedliśmy w Lhasie, stolicy Dachu Świata, po 24-ech godzinach jazdy, ze słynnego, jadącego ponad chmurami (5100 m n.p.m.), pociągu wpierw „powitało” nas dwóch policjantów, którzy nakazali, głosem nie znoszącym sprzeciwu, schować proporczyk biało-czerwony, który nasza przewodniczka uniosła ponad swoją głowę, aby grupa się nie pogubiła w tłumie przyjezdnych. A kiedy w autobusie dałem do poczytania współtowarzyszom podróży broszurę  wydaną przez Instytut Lecha Wałęsy zatytułowaną „Tybet Płonie”, w którym zamieszczone  było zdjęcie Dalajlamy XIV z Vaclavem Havlem, i zobaczył to tybetański przewodnik, rzucił się na ową publikację, pobladł mimo śniadej karnacji i zaczął wypytywać kto tę bibułę rozdaje. Na szczęście publikacja była w języku polskim więc nie rozumiał treści w niej zawartych i jakoś sprawa rozeszła się po kościach. Zobaczyliśmy natomiast, że nie ma żartów. Do Tybetu nie można dotrzeć indywidualnie. Należy mieć dodatkowe zezwolenie, taką wizę wewnętrzną. Ciekawe też, że ambasady chińskie przy grupowych wyjazdach dają  grupowe wizy bez wbijania ich do paszportu. Tak realizują swoją kolektywistyczną wizję społeczeństwa. Ruch drogowy też jest kontrolowany na rogatkach mijanych większych miejscowości. Lhasa, z niezliczonymi patrolami policji różnych formacji, uzbrojonej w karabiny, długie pałki i gaśnice oraz wozy opancerzone i strażackie stojące w głównych punktach miasta, przypominała mi Polskę w czasie stanu wojennego.  A skąd gaśnice. Od marca nasiliły się samo podpalenia (35 przypadków) Tybetańczyków walczących o wolność. Władza w „trosce” o tych bojowników używa specyficznych pętli zwieńczających około trzymetrowe tyczki, które zarzuca na samo podpalacza, a potem używa gaśnic. Z dzielnymi Tybetańczykami często wymienialiśmy znak Victorii. Reagowali na niego żywo i z sympatią. To wielki błąd władz Chin, że nie chcą  wypełniać porozumienia w sprawie autonomii Tybetu. Oni nie chcą oderwania Tybetu od Chin. Chcą wolności w sferze kultury i religii. Ale cóż. Władza totalitarna tego nie rozumie.

I już w drogę powrotna na lotnisko słynną koleją magnetyczna Malew rozwijającą prędkość do 470 km/godz. / fot. Jan Król

Świat naszej cywilizacji nie może jednak zapomnieć o Tybecie. Tym bardziej, że sam ma wiele na sumieniu. To prawda, że kolonizacja Tybetu jest powiązana z wielkimi inwestycjami (drogi, koleje, lotniska, energetyka, telekomunikacja), które same w sobie są dobrem. Czy jednak nie można ich powiązać z uszanowaniem kultury i religii Tybetańczyków? Oby kiedyś stało się to możliwe.

W 14-cie dni przez Pekin-Xinning-Lhasę-Shigatze-Szanghaj-Zhouzhuang zobaczyłem i dotknąłem, po raz drugi, ważną część współczesnych Chin. Będzie do czego jeszcze wracać.

Jan Król, 23.06.2012.

1 KOMENTARZ

  1. I znowu gazeta kaszubska w dalekiej podróży. Więcej takich tekstów prosimy! Coś się jednak zmienia w Birmie i Tybecie :)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.