Proces  dożynania niezawisłości sądów w naszym ukochanym kraju dobiega końca. Po ubezwłasnowolnieniu Trybunału Konstytucyjnego, po czystkach personalnych w sądach rejonowych, okręgowych i apelacyjnych przyszedł czas na Sąd Najwyższy. Po pięciokrotnych zmianach ustawy o SN dokonywanych instrumentalnie, z pobudek czysto politycznych, łamiąc wszelkie reguły stanowienia prawa w państwie demokratycznym, trójpodział władzy został pustym zapisem Konstytucji. Jest jeszcze jakaś nadzieja w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości, że zajmie się sprawą i zakwestionuje bezpardonowe odchodzenie od demokratycznego państwa prawa, ale straty jakie aroganckie i brutalne działania władzy, w tym przypadku w odniesienia do sądów i sędziów, są niepowetowane. Okazuje się bowiem, i to jest bardzo smutne, że zawsze znajdą się posłuszni wykonawcy woli rządzących. Bo przecież ktoś pisze te niekonstytucyjne, sprzeczne wewnętrznie, na doraźny użytek przeznaczone projekty ustaw, ktoś je uchwala, ktoś je potem wprowadza w życie. Ta lista hańby musi być powszechnie znana.

Nikt do końca nie wie jak potoczą się wydarzenia gdy z jednej strony prezydent na spółkę z niekonstytucyjnie wyłonioną Krajową Radą Sądownictwa powoła I prezesa SN, a jednocześnie aktualna pani prezes, pełniąca swoją funkcję zgodnie z Konstytucją, będzie urzędowała. Podejrzewam, że plan jest taki, aby wówczas posłuszny TK stwierdził zgodność przepchanych przez parlament ustaw z Konstytucją i wówczas już pozostają nadzorcom SN siłowe rozwiązania, co zresztą na co dzień ćwiczą wobec protestujących obywateli.

W każdym jednak przypadku zamęt personalny i prawny będzie (bo już zresztą jest) przeogromny. I nie ma to nic wspólnego z poprawą sprawności i efektywności działania sądów, a odwrotnie prowadzi do chaosu, niepewności, dodatkowego wydłużania terminów rozpraw itd.

W ten oto sposób jaśnie nam panujący zawracają nas z kierunku cywilizacji zachodniej ku wschodniej z jej tradycją samodzierżawia, z której szponów tak niedawno oswobodziliśmy się. Niestety dzieje się to tym razem przy walnym udziale ogromnej rzeszy naszego społeczeństwa. I już nawet nie o sam rezultat ostatnich wyborów idzie, bo pomyłki są rzeczą ludzką, ale o trwanie na tych pozycjach mimo spustoszenia czynionego przez PiS na żywym organizmie państwa. Gdyby nie to J. Kaczyński and consortes nie zdobyliby się na takie działania.

Gruba linia podziału wśród Polaków biegnie pomiędzy demokratami i autokratami. Na dzień dzisiejszy siły rozłożone są mniej więcej po równo tylko, że nie w stosunku 50:50, ale 30:30:40. Przy czym te 40% to ludzie obojętni, żyjący wedle zasady „moja chata z kraja”. Dlatego tak ważna jest zwarta polityczna reprezentacja demokratów wobec zwartego bloku autokratów (bo jeszcze nie despotów czy dyktatorów – despoci zabijają, dyktatorzy zamykają do więzień swoich politycznych przeciwników). Tego zresztą oczekuje znaczna część spośród tych zniechęconych do polityki i polityków i mniej zainteresowanych sprawami publicznymi. Natomiast nie służą sprawie demokracji ci wszyscy uważający się za demokratów, lecz rozbijający blok demokratyczny w imię albo wąsko zdefiniowanych preferencji programowych, albo w imię grupowych czy partyjnych interesów, albo w imię osobistych ambicji. „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” – pisał Juliusz Słowacki w „Lilii Wenedzie”.

W perspektywie  zbliżających się nieuchronnie wyborów samorządowych dobry przykład dają: Łódź, Kraków, Białystok, Lublin gdzie opozycja demokratyczna wyłoniła jednego kandydata. Miejmy nadzieję, że Wrocław, Poznań czy Rzeszów dołączą do tego grona. Słabo to wygląda w Warszawie i w Gdańsku, a szkoda. Wszystkie bowiem badania opinii publicznej wskazują, że tylko zjednoczona opozycja sił demokratycznych ma szansę pokonać autokratów, a następnie swoimi rządami przekonać społeczeństwo, że warta była poparcia.

Jan Król, 24.07.2018.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.