A potem te wielomiesięczne dywagacje czy rzeczywiście J. Kaczyński zostanie premierem i jak głębokie zmiany personalne w rządzie nastąpią. Aż w końcu, na gwiazdkę, niespodzianka – premierem zostaje Mateusz Morawiecki.

Od dawna słyszałem, że Morawiecki występuje w PiS w roli delfina namaszczonego przez prezesa. Że uwiódł Jarosława koncepcją narodowo-katolickiego modelu nowoczesnej, polskiej gospodarki. Że mimo bycia prezesem występującego w Polsce pod nazwą Banku Zachodniego WBK, działającego w ramach prywatnego, hiszpańskiego banku Santander, okazał się etatystą, zarzucającym wyprzedaż obcemu kapitałowi aktywów naszej gospodarki w III RP, upatrującym w państwie siłę sprawczą ekonomicznej innowacyjności i efektywności. Że po ojcu odziedziczył silny gen antykomunizmu dzięki któremu bez zmrużenia oka akceptował pozbawienie zweryfikowanych i zasłużonych dla niepodległej Polski funkcjonariuszy służb specjalnych przysługujących im emerytur, a także czystki przeprowadzane przez Ministra Obrony Narodowej w kadrze oficerskiej wojska

To wszystko, moim zdaniem sprawiło, że Kaczyński postawił w tym rozdaniu na Morawieckiego. Warto zapamiętać, że to już piąty premier, którego namaścił prezes (J. Olszewskiego, K. Marcinkiewicza, siebie samego, B. Szydło, M. Morawieckiego) i w tym działaniu jako polityk jest liderem. Cała operacja przeprowadzona została w rękawiczkach, aczkolwiek składająca rezygnację B. Szydło została mocno upokorzona, a na otarcie łez otrzymała stanowisko wicepremiera bez ministerialnej teki. Do annałów najnowszej historii przejdzie fakt, że w tym samym dniu kiedy pisowska większość odrzuciła votum nieufności dla rządu, wysunięte przez PO i poparte przez pozostałą część opozycji, jego szefowa posłusznie złożyła rezygnację z pełnionej funkcji wobec partyjnego kolektywu, a nie Sejmu czy Prezydenta. Tym samym PiS nawiązał do PRL-owskiej doktryny wedle której „partia kieruje, a rząd rządzi”. Nie współczuję pani premier, która całym swoim postępowaniem zasłużyła na takie, a nie inne potraktowanie.

Tym sposobem M. Morawiecki dotarł do funkcji premiera. Słuchając jego expose zapachniało mi wizją „szklanych domów” ze sprawną służbą zdrowia, rozwojową rodziną i ogólną szczęśliwością rodaków wracających masowo na „ojczyzny łono”. Natomiast nie odniósł się w nim do dokonującej się jednocześnie dewastacji sądownictwa, armii, puszczy czy w dyplomacji. Nie zająknął się na temat łamania Konstytucji. Nie sformułował klarownej linii w polityce zagranicznej. Można powiedzieć, że w zasadzie potwierdził dotychczasową politykę rządu w którym wypełniał ważną rolę. Dorzucił do niej widok nowoczesnej gospodarki w postaci elektrycznych samochodów, centralnego portu lotniczego, kolei dużych prędkości, a nawet „Beskidzkiego Centrum Narciarstwa”. I wszystko to miałoby się wydarzyć mocą państwa i budżetowych pieniędzy przy równoczesnym dystansie do zagranicznych inwestorów, prywatnej własności, ograniczaniu wolności gospodarowania (niedzielny handel, apteki tylko dla farmaceutów, zablokowany obrót ziemią, wstrzymanie inwestycji w energię odnawialną). Ponadto, ewentualne zmiany personalne mają nastąpić po Nowym Roku, co jest sprytnym pociągnięciem, gdyż późniejsza zmiana pojedynczych ministrów nie wymaga aprobaty Sejmu.

Już jako premier Mateusz Morawiecki udał się w pierwszą zagraniczną podróż na posiedzenie Rady Europejskiej. Nie skorzystał z zaproszenia jej przewodniczącego Donalda Tuska do odbycia bezpośredniej rozmowy, jak Polak z Polakiem. Spotkanie z prezydentem Francji nie wniosło niczego nowego, a z premier Wielkiej Brytanii nie miało znaczenia w kontekście brexitu. Natomiast opuszczenie szczytu przed jego zakończeniem, pod pretekstem pilnego spotkania z koordynatorem służb specjalnych i szefem Agencji Wywiadu też dało wiele do myślenia bo nic takiego nadzwyczajnego się nie wydarzyło.

Można więc powiedzieć, że nic nowego, na co oczekuje UE od Polski w zakresie praworządności, nowy premier ani nie przywiózł, ani nie wywiózł.

Interesujące jest, że podczas całej tej maskarady zamiany premiera nie zabrał publicznie głosu sam kreator nowego szefa Rady Ministrów czyli Jarosław Kaczyński. Uznał widocznie, że ma tak niekwestionowaną pozycję wśród swoich popleczników, że może sobie pozwolić na takie zachowanie. A opinia publiczna skazana jest na domysły o co w tym wszystkim chodzi. W moim przekonaniu po pierwsze znudziła mu się B. Szydło, po drugie lubi zmiany dla zmiany (w tym przypadku odsunięto uwagę od zamachu na niezależność sądów), po trzecie uznał, że w relacjach z UE znaleźliśmy się jako kraj pod ścianą i że może taki ruch odblokuje naszą słabiutką pozycję w europejskiej wspólnocie, a może, po czwarte dostrzegł w Morawieckim swojego następcę biorąc pod uwagę swój wiek i nie najlepszą kondycję.

Znudzeni tą polityczną karuzelą zasiądźmy przy wigilijnym stole wolni od polityki . I tego Państwu oraz sobie szczerze życzę. I na to mamy rzeczywisty wpływ.

Jan Król 18.12.2017.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.