Wojciech Skóra pracuje w Akademii Pomorskiej w Słupsku. Tytuł profesora uzyskał w 2014 roku. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się na trzech obszarach: dziejach dyplomacji w XX stuleciu, działalności służb specjalnych w pierwszej połowie XX wieku oraz historii najnowszej Pomorza (Zachodniego i Nadwiślańskiego).

„Gazeta Kaszubska”: Może na dobry początek zapytam, co skłoniło Pana do tego, by podjąć się pracy naukowej?

Wojciech Skóra: Studiowałem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. To były ponure lata dla Polski, stan wojenny i agonia państwa komunistycznego. A jednak w moich osobistych wspomnieniach – wspaniały okres, wypełniony odkrywaniem świata, ludzi i siebie. Takie powinny być studia. Żyliśmy mocno, ale przed sesjami zawsze sporo się uczyłem i chyba wyróżniałem się w moim roczniku, również aktywnością na zajęciach; sporo czytałem. Ale niewiele by to znaczyło, gdyby nie przypadek. Historyk, znawca Pomorza, prof. Andrzej Czarnik, mój pierwszy mistrz i ówczesny rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Słupsku, zaproponował mi pracę jako swojemu asystentowi, bo nagle pojawiła się możliwość przyjęcia kilku osób do instytutu. Uczelnia w 1988 roku, gdy ją kończyłem, szykowała się do rozwoju. Potwierdza to starą sentencję, że „los sprzyja gotowości umysłu”. Miałem „naładowane akumulatory” gdy pojawiła się szansa. Dzisiaj sam jestem profesorem i bardzo boleję, gdy nie widzę możliwości zatrudnienia w nauce wyróżniających się doktorantów. Nie zdradzę chyba tajemnicy, gdy powiem, że moja rozmówczyni jest doktorantką historii na pierwszym roku…

GK: W swoich badaniach zajmuje się Pan dziejami dyplomacji w XX wieku, wywiadem wojskowym Drugiej Rzeczypospolitej oraz historią najnowszą Pomorza Zachodniego i Nadwiślańskiego. Dlaczego akurat tę tematykę Pan podejmuje?

WS: Wbrew pozorom te trzy obszary: dyplomacja, wywiad i dzieje Pomorza splatają się często. Do 1945 roku Pomorze Zachodnie, Gdańsk, Warmia i Mazury leżały poza granicami Polski. Działały tam polskie placówki dyplomatyczne i konsularne oraz wywiad wojskowy. Ówczesne stosunki polsko-niemieckie były złe. Szczecin, Koszalin, Słupsk, Piła, Olsztyn czy Gdańsk były miastami niemieckimi, zamieszkałymi przez ludność – delikatnie podsumowując – nie kochającą Polski i Polaków. Dlatego działalność polskich urzędów i wywiadu była szczególnie interesująca i intensywna, jak zawsze na wrogim obszarze. Na szczęście dla mnie dzieje dyplomacji i wywiadu to nie tylko Pomorze. Badanie tych zjawisk w skali całego kraju czy nawet świata pomaga uniknąć nudy, rutyny i zawężenia horyzontu. Cieszę się, gdy w jednym roku piszę teksty o Polakach w Chinach, Kaszubach bytowskich i strukturach warszawskiego MSZ, bo taki „płodozmian naukowy” broni przed zamykaniem się w małym, wyodrębnionym getcie. Świat w przeszłości, tak jak obecnie, to ogromna różnorodność; zjawiska przenikają się i współtworzą. Co byśmy powiedzieli o współczesnym człowieku, który zna tylko problemy swojego miasta lub zagadnienia pożarnictwa? Zapewne słusznie, że jest ograniczony. To samo odnosi się do historyków i do przeszłości. Uważam, że zamykanie się na całe życie zawodowe w jednym obszarze może prowadzić do wyjałowienia i zatraty rozsądnego spojrzenia na proporcje zjawisk.

GK: „Kaszubi i słupski proces Jana Bauera w 1932 roku. Z dziejów polskiego ruchu narodowego na Pomorzu Zachodnim” to Pańska najnowsza publikacja. Ile czasu zajęło Panu zbieranie materiałów i samo napisanie książki?

WS: Pokrótce opiszę zawartość książki. Od 9 do 11 lutego 1932 roku w Słupsku odbył się proces Jana Bauera, Polaka, który mieszkał w niemieckim wówczas Bytowie i współorganizował powstanie czterech polskich szkół prywatnych na terenie powiatu. Niemcom działalność Bauera, który intensywnie agitował wśród Kaszubów za Polską, bardzo się nie podobała. Uznano ją za zagrożenie dla państwa. Proces, na który wezwano w charakterze świadków kilkudziesięciu aktywniejszych Kaszubów, miał położyć kres pracom Bauera i polonizacji powiatu. Ale jego znaczenie było szersze. Władzom niemieckim chodziło o wyraźny sygnał wobec państwa polskiego – nie pozwolimy na taką działalność na terenie Rzeszy, zwłaszcza na obszarach przygranicznych. Był to też sygnał wobec Kaszubów – jeśli pójdziecie drogą Bauera to będziecie karani, bo państwo niemieckie pilnie was obserwuje. Była to jedna z najważniejszych rozpraw politycznych Polaków w ówczesnych Niemczech. W istocie był to proces pokazowy, a więc rodzaj demonstracji propagandowej, mającej uderzyć w Kaszubów i zahamować coraz skuteczniejsze działania Polaków. Poza czterema rozdziałami mojego autorstwa w książce jest kilkudziesięciostronicowe sprawozdanie z procesu, napisane przez naocznego świadka. Jest to w istocie przegląd postaw Kaszubów mieszkających w Niemczech. Ich zeznania są niezwykle interesujące. Wynika z nich, że Kaszubi byli bardzo zróżnicowaną społecznością. Niektórzy uważali się za Polaków, inni za Niemców, a jeszcze inni – po prostu za Kaszubów. W sumie prace nad książką trwały około 5 lat: od pomysłu do egzemplarzy w księgarni.

GK: A gdzie przeprowadzał Pan kwerendy? Czy podejmując się tematyki dotyczącej Pomorza i Kaszub można liczyć na dużą liczbę materiałów źródłowych i literatury przedmiotu?

WS: Kwerendy, czyli poszukiwania informacji, to pierwszy i podstawowy etap prac historyka. Niewielu chyba wie, że historycy to często ludzie żyjący na walizkach, ciągle podróżujący w poszukiwaniu dokumentów z przeszłości. W młodości jest to miłe i ekscytujące, w wieku dojrzałym – już mniej. Obecnie wygląda to tak, że badacze robią zdjęcia aparatami cyfrowymi dokumentom, a potem miesiącami, latami czytają je w domu i piszą książki. Materiałów archiwalnych do dziejów Pomorza i Kaszubów jest ogromna ilość. To kilometry akt (bo mierzy się je metrami teczek ustawionych na półkach w archiwach). Przechowywane są głównie na Pomorzu, w archiwach i muzeach większych miast. Poza tym są jeszcze wspomnienia i prasa. Mnie jednak najbardziej zainteresowały archiwalia przechowywane poza Pomorzem. Podstawę do książki o Bauerze i słupskim procesie odnalazłem w zbiorach warszawskiego Archiwum Akt Nowych. Poszedłem tym tropem i już w Słupsku odnalazłem obszerne niemieckie materiały z procesu, który rozegrał się w tym mieście w 1932 roku. Uzupełniające materiały znalazłem w Gdańsku, Londynie i Berlinie. Takie rozrzucenie materiałów jest charakterystyczne, gdy korzysta się z akt pozostawionych przez polskie MSZ i wywiad wojskowy.

GK: Jak Pan ocenia dotychczasowy stan badań nad dziejami Pomorza i Kaszubszczyzny?

WS: Mający siedzibę w Gdańsku Instytut Kaszubski realizuje obecnie dwa duże projekty naukowe. Pierwszy zaowocuje w przyszłym roku kilkutomową „Historią Kaszubów”, napisaną przez wybitnych badaczy tej problematyki. Drugi projekt to przygotowanie obszernegoSłownika kaszubskich symboli, pamięci i tradycji kultury” (będzie około 500 obszernych haseł). Są to jednak prace w dużej mierze podsumowujące dotychczasowe ustalenia, czyli zbierające to, co w setkach książek i artykułów wcześniej napisano. To opracowania ważne i dobrze, że powstają. Ja jednak większa uwagę przywiązuję do tzw. badań podstawowych, czyli prac historyka z dokumentami w archiwach. I do zupełnie  nowych pytań zadawanych przeszłości. W tym zakresie jest jeszcze sporo do zrobienia i to zarówno w dziejach Kaszubów, jak i dziejach Pomorza. Podam przykład: o dziejach Kaszubów bytowskich i lęborskich (czyli tych, którzy do 1945 roku żyli w Niemczech) najważniejsze książki napisano w latach 60. XX wieku. Czyli około pół wieku temu!  Były to czasy PRL, gdy Polacy mieszkający na Pomorzu Zachodnim w poniemieckich wioskach i miastach szukali uzasadnienia przejęcia tego majątku. Szukali poczucia bezpieczeństwa, swoich korzeni, wspólnej tożsamości i pamięci. Proszę pamiętać napis jaki umieszczono na pomniku przed ratuszem w moim rodzinnym Koszalinie „byliśmy, jesteśmy, będziemy”. Sporo w tym haśle rozpaczliwego poszukiwania uzasadnień do niedawnego zasiedlenia miasta przez Polaków. Pisane wówczas książki o Kaszubach i o Pomorzu zawierają ten nalot. Jest on w pełni zrozumiały. Ale czas na inne spojrzenie. Już bez lęku przed Niemcami, bez propagandy. Dodam też, że dla współczesnych dziejów Pomorza i Kaszubów bardzo ważne będzie przebadanie ogromnych archiwaliów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. Są one nadal mało rozpoznane i dlatego o drugiej połowie XX wieku w tych zakresach wiemy bardzo mało.

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”753″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”1″ thumbnail_width=”120″ thumbnail_height=”90″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”1″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” template=”default” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]GK: W ubiegłym tygodniu w Słupsku odbyła się promocja Pańskiej książki. Mówił Pan wówczas, że na słupskiej uczelni (Akademii Pomorskiej) jest niewielu badaczy podejmujących tematykę regionalną. Jak Pan uważa, z czego to wynika?

WS: Uważam, że to efekt dwóch zjawisk. Po pierwsze część historyków zawodowych uważa badania regionalne za coś „gorszego” od ogólnokrajowych czy światowych. Coś na kształt, przekonania, że prowincja jest gorsza od metropolii (z czym się nie zgadzam). Rzeczywiście, jak napiszę książkę o Słupsku, to właściwe interesować ona będzie tylko słupszczan, czyli stosunkowo niewielki krąg odbiorców. Na takie podejście może sobie pozwolić osoba o dobrze już ugruntowanej pozycji zawodowej. Dodam, że historycy to twórcy, a twórcy bywają próżni i chcą mieć jak najwięcej odbiorców. Oczywiście są historie poszczególnych miast, ale one pisane są na zamówienie (i na koszt) ich władz. Władze Słupska nie są jednak takimi zamówieniami zainteresowane od wielu lat. Słupsk jako jedno z niewielu miast pomorskich nie zdecydował się sfinansować napisania książki o swojej przeszłości. Zrobiły to już Bytów, Lębork, Koszalin, Szczecinek i inne. Od dawna podkreślam, że historia pisana przez zawodowców nie ma dobrej passy nad Słupią. Muszą wystarczyć prace pisane przez amatorów (niektóre zresztą bardzo dobre). Po drugie: pisanie o historii regionu słupskiego przed 1945 rokiem wymaga znajomości języka niemieckiego. A jest to umiejętność zanikająca wśród badaczy (i w ogóle – w Polsce). Uważa się, może i słusznie, że wielu Niemców zna angielski i ten język wystarczy. Może, ale do badania dokumentów archiwalnych – nie wystarczy. Trzeba znać dobrze niemiecki i czytać litery gotyckie. A to potrafi naprawdę niewielu.

GK: Zapowiada Pan, że ww. publikacja jest częścią pierwszą. Co ukaże się w kolejnej części?

WS: Obecnie wydana książka to opis wydarzeń z polskiego punktu widzenia. Zawarłem w niej dokumenty polskie z procesu i relacje polskiej prasy, polskich urzędów. W drugim tomie będzie miejsce na spojrzenie od strony Niemców. Jego istotą będą niemieckie dokumenty z procesu, obszerny akt oskarżenia, szczegółowe zeznania świadków – Kaszubów. To spojrzenie mocno odmienne od polskiego punktu widzenia. Dopiero poznanie obu wizji wydarzeń przybliży nas do prawdy o działalności Bauera i kondycji Kaszubów bytowskich. Chciałbym, abyśmy nie zamykali się jedynie na polskim punkcie widzenia, bo to oddala od zrozumienia istoty sporu polsko-niemieckiego i roli w nim Kaszubów. Nie jestem jednak zwolennikiem twierdzenia, że prawda leży po środku. Prawda leży tam, gdzie leży.

GK: Dziękujemy, że poświęcił nam Pan swój czas, Panie profesorze. Było nam bardzo miło. Życzymy dalszych owocnych badań!

Rozmawiała Patrycja Jędrzejewska – Koło Naukowe Historyków Akademii Pomorskiej w Słupsku / Akademickie Koło Kaszubskie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.