Poza otwarciem frontu walki, w ramach „dobrej zmiany”, z Trybunałem Konstytucyjnym, sędziami, handlowcami, hodowcami koni, przeciwnikami łamania Konstytucji, Komisją Wenecką, Unią Europejską, a ostatnio Francją pojawił się też przeciwnik w postaci funkcjonujących z powodzeniem od 1999 roku gimnazjów, a szerzej zreformowanego i reformującego się systemu oświaty. Powrót do 8-mio klasowej podstawówki i 4-ro letniego liceum lub technikum to powrót w prostej linii do PRL-u. Morze atramentu zostało wylane i tysiące słów zostało wypowiedzianych przez najwybitniejszych ekspertów od oświaty i edukacji, że wprowadzenie gimnazjów to szansa na lepsze przygotowanie do życia, szczególnie dzieci i młodzieży ze wsi oraz małych miast i miasteczek. Że gimnazja sprawdziły się z punktu widzenia poziomu zdobywanej wiedzy. Że gimnazja poprzez wydłużenie o rok obowiązku szkolnego i wprowadzone egzaminy zmobilizowały uczniów do wydajniejszej nauki. Że sięgnęliśmy do najlepszych wzorów z krajów skandynawskich i Holandii. Że rewolucja naukowo-informatyczna oraz postępująca nieuchronnie globalizacja (niezależnie czy tego chcemy czy nie), i związana z tym potrzeba nabycia nawyków ciągłego kształcenia się i przekwalifikowywania, wymagają zwiększonej dawki wykształcenia ogólnego, aby móc odnaleźć siebie i pracę w szybko zmieniającym się otoczeniu. Że w międzynarodowych badaniach nasz system oświatowy zdobywa wysokie oceny, a nasi młodzi olimpijczycy zdobywają liczne laury w światowych konkursach.

Solidarny front przeciwników likwidacji gimnazjów tworzą dzisiaj: nauczyciele, samorządy odpowiedzialne za szkolnictwo podstawowe i ponadpodstawowe, ponad połowa rodziców, wybitni fachowcy od kształcenia. Ponadto ta antyreforma nie jest przygotowana od strony organizacyjnej, finansowej i programowej. Koszty nie zostały policzone, na co zwróciło uwagę Ministerstwo Finansów. Organizacyjnie – grozi nauka w podstawówkach rozrzuconych w kilku budynkach. A podstaw programowych brak. Po likwidacji obowiązku szkolnego dla sześciolatków, obecnie wielomilionowa rzesza dzieci ma być poddana ideologiczno-politycznemu eksperymentowi w imię rzekomego ułatwienia dzieciom nauki. A przecież nie o łatwość nauki idzie, lecz o jej sens i efektywność. I albo szkoła będzie przygotowywała młode roczniki, niestety coraz mniej liczne, jako ludzi otwartych, przyjaznych sobie, zdolnych do współpracy, ze zdolnością do porozumiewania się, choćby w jednym języku obcym, z rozległą wiedzą przyrodniczą, z umiejętnością samodzielnego myślenia, w czym pomaga na ogół nielubiana matematyka, albo będziemy mieli młodzież zalęknioną, zakompleksioną, bojącą się samodzielnego życia i świata, podatną na nienawistne wobec innych podszepty, a ci lepiej wykształceni i samodzielni będą myśleli o emigracji (ponoć już 3 miliony rodaków pracuje zagranicą). System edukacji wymaga stabilności, choć także ciągłego doskonalenia, a nie nieprzemyślanych, motywowanych polityką i ideologią zmian. Co więcej system oświaty, podobnie jak system emerytalny czy ochrony zdrowia, jako że dotyczą całych pokoleń, wymaga społecznej zgody i aprobaty. Taką po 16 latach udało się wytworzyć wokół gimnazjów.

Czy rząd cofnie się wobec tak zmasowanego oporu?  Arogancja władzy nie zna granic. Więc nie wiadomo. A biedne dzieci, które głosu w tej sprawie nie mają, miałyby być poddane kolejnemu zawirowaniu.

Jan Król, 27.10.2016.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.