W tej ustabilizowanej, bogatej monarchii parlamentarnej, w której królowa nie ma nic do powiedzenia w sprawach bieżącej polityki, bo rządzi demokracja, większość (52:48) opowiedziała się za opuszczeniem UE. Rynki zadrżały, funt brytyjski poleciał w dół, a sami Brytyjczycy nieco zdziwili się takim rezultatem głosowania. Sondaże bowiem, znowu fałszywie, wskazywały na jego odwrotny wynik. Okazało się jednak, że Brytyjczycy to nie Szwajcarzy, którzy odrzucają w referendach różne populistyczne pomysły jak ostatnio np. propozycję zagwarantowania każdemu dochodu na poziomie 2.500 Euro miesięcznie, bez względu na to czy ktoś pracuje czy nie, a wcześniej byli przeciwko zwiększeniu rezerw złota i odejściu od ulg podatkowych dla bogatych cudzoziemców. Może dlatego mogą pozwolić sobie na autonomię i neutralność i być poza UE, chociaż ściśle z nią współpracują. U Anglików i Walijczyków, poza Londynem, bo już nie u Szkotów i Północnych Irlandczyków, zwyciężył egoizm, lęk przed obcymi (w tym Polakami) i przekonanie, że poza UE lepiej będzie im się żyło, bo nie będą musieli wpłacać swojej daniny do unijnej kasy. Ale zapomnieli, że będąc potęgą gospodarczą, członkiem NATO z dostępem do broni atomowej, wpływowym, choćby przez imperialną historię i powszechność języka angielskiego, graczem na politycznej i gospodarczej mapie świata, izolując się od Europy skazują się na szereg zagrożeń, łącznie z rozpadem Brytyjskiej jedności.

Niestety ten niebezpieczny zlepek nacjonalizmu z populizmem odradzający się w wielu europejskich krajach, łącznie z Rosją, który przyniósł tyle zła Europie i światu w postaci dwóch światowych wojen, dotknął też Anglię.

Nie ma aktualnie jasności jak dalej potoczą się losy UE, tego największego i dobroczynnego organizmu powstałego w rezultacie tragicznych doświadczeń I i II wojny, poszerzonego po upadku ZSRR i wybiciu się na niepodległość krajów tzw. bloku socjalistycznego. Czy historia znowu zatacza złowrogie koło powrotu do upiorów narodowych egoizmów XX wieku?

Komentatorzy sceny politycznej są podzieleni. W weekendowej Gazecie Wyborczej z 2-3 lipca br. lewicowy intelektualista Sławomir Sierakowski mówi: „Nadchodzi samobójstwo Zachodu. (….) Czeka nas katastrofa”. Ale już Condoleeza Rice – sekretarz stanu w administracji G. W. Busha –  stwierdza: „Unii nic nie będzie. (….) Polska może się nie przejmować, spokojnie budować demokrację i gospodarkę”. Z kolei wybitny politolog bułgarski Iwan Krastew odpowiada: „Nie jestem pesymistą gdyż uważam, że żyjemy w okresie gruntownej transformacji. (….) Kochamy otwarte granice, gdy sami je przekraczamy, i nienawidzimy, gdy przekraczają je inni”.

Trzy głosy i trzy oceny sytuacji. Mnie najbliższa jest ta ostatnia. Unia Europejska musi skoncentrować się na celach strategicznych: bezpieczeństwie ( w tym ochronie granic zewnętrznych), gwarancjach praw człowieka i respektowaniu formuły trójpodziału władz w poszczególnych krajach, zapewnieniu wolnego przepływu idei, ludzi, towarów i usług wewnątrz unijnego rynku, wspólnej polityce zagranicznej wobec Rosji, Bliskiego Wschodu, Chin i Afryki. Dobrym symbolem zdolności UE do reform byłaby rezygnacja z absurdu obrad Parlamentu Europejskiego przemiennie w Brukseli i w Strasburgu. Szkoda przecież na taką ekstrawagancję i pieniędzy i czasu deputowanych oraz ich licznej obsługi. W zaistniałej sytuacji chyba też nie czas na poszerzanie Unii o Ukrainę, Turcję czy Gruzję, które nie wytrzymałoby próby czasu. Umocnić natomiast należałoby formułę państw stowarzyszonych z UE.

A gdzie w tym wszystkim jest Polska? Z obecną polityką „dobrej zmiany”, „powstawania z kolan”, niechęci do UE, podsycania i tolerowania wrogości do innych, bez wspólnej waluty, łamiąc konstytucję i lekceważąc opinię ważnych unijnych instytucji, lądujemy na marginesie. Jest poza tym jakaś niespójność w postawie dużej części Polaków. Z jednej strony 81% opowiada się za obecnością Polski w UE, a jednocześnie w nieco mniejszej większości, ale jednak większości, głosuje na eurosceptyczny PiS czy partię Kukiza. Z jednej strony gani Anglików za niechęć do emigrantów z Polski, a z drugiej nie reaguje na antyukraińskie ekscesy, jak ostatnio w Przemyślu, i sprzeciwia się przyjęciu jakichkolwiek uchodźców. Podejrzewam, że w tych przypadkach daje o sobie znać ten złowrogi narodowy egoizm zwany nacjonalizmem. Zapomina także, że gdyby nie obecność naszych piłkarzy w renomowanych europejskich klubach to nie mielibyśmy powodów do zadowolenia z występów naszych reprezentantów w dobiegających końca Mistrzostwach Europy.

Jan Król, 05.07.2016.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.