Pamiętam jak dziś. 14 sierpnia wracałem właśnie z Kaszub, ze Skorzewa k/Stężycy, z obozu młodzieży, głównie studenckiej, skupionej w Stowarzyszeniu PAX, której szefowałem w latach 1974-77. Dla współczesnych młodych, którzy słabo znają historię PRL-u, przypomnę, że Pax to była organizacja, zwąca się „ruchem społecznie postępowych katolików”, która chciała poszerzać naszą wolność w ramach tamtego ustroju. Oczywiście, że płaciła za koncesję na działalność niemałą polityczną i moralną cenę. Tam w Skorzewie politykowaliśmy rozważając o możliwym kształcie demokracji w ramach sowieckiego bloku. Ale te rozważania pozostawię może na inną okazję.
To w radiu małego fiata, którym jechałem z rodziną (żoną i dwójką dzieci) usłyszałem o rozpoczętym strajku w gdańskiej stoczni. Serce mi mocniej zabiło. Wcześniej strajkował już, mój rodzinny, Mielec i Świdnik. Ale dopiero Gdańsk rozpalił żagiew wolności na kraj cały.
A potem te dwa tygodnie oczekiwania w wielkim napięciu. Co z tego wyniknie? Czy dojdzie do siłowych rozwiązań czy może nastąpi jakaś forma porozumienia?
I wreszcie 30 sierpnia w Szczecinie a nazajutrz w Gdańsku podpisanie tego najważniejszego porozumienia. Totalitarna władza, z nadania Moskwy, zgodziła się na niezależny ruch społeczny, który przybrał kształt „Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Solidarność”. To był genialny pomysł wobec, którego władza mieniąca się reprezentacją robotników była bezradna. W ciągu paru tygodni do „Solidarności” zapisało się 10 milionów obywateli. W taki oto sposób powstał nowy fundament naszej wolności i niepodległości.
Już w pierwszych dniach września miałem okazję do spotkania z Lechem Wałęsą, któremu zadeklarowałem w imieniu przewodniczącego Pax-u Ryszarda Reiffa (tego, który jako jedyny członek Rady Państwa głosował przeciw wprowadzeniu stanu wojennego) pełne poparcie, organizacyjne i prasowe, dla powstającej „Solidarności”. Okazję do tego spotkania stworzyli mi młodzi, gdańscy członkowie Pax-u, od początku w pełni zaangażowani w stoczniowe wydarzenia: Ewa Górska, Maria Mrozińska, Andrzej Drzycimski (późniejszy rzecznik i minister w kancelarii prezydenta L. Wałęsy) i Jurek Budnik (Kaszub, wieloletni burmistrz Wejherowa, a obecnie poseł PO). Wspaniały festiwal wolności, spinany ideą SOLIDARNOŚCI, rozpoczął się.
A co widzimy po 32 latach od tamtych historycznych zdarzeń. Oczywiście wolną, niepodległą i demokratyczną Polskę. W świeżo opublikowanym rankingu rozpoznawalności kraj nasz znalazł się na godnym 20-tym miejscu pośród krajów świata. To cieszy. Ale 30 sierpnia tego roku mamy do czynienia z polityczno-personalną młócką w Sejmie wokół afery z Amber Gold. A 31 sierpnia samotny Lech Wałęsa składa kwiaty pod pomnikiem poległych Stoczniowców. I to boli.
Polityczne pęknięcie, z którym mamy do czynienia, nie pozwala nawet na godne uczczenie tak znaczących i budujących wydarzeń. Sytuacja ta nie pozwala, w moim przekonaniu, na stworzenie warunków, aby można było poprawić sposób funkcjonowania państwa i jego organów. Opieszałość w podejmowaniu decyzji, nepotyzm, kolesiostwo, partyjniactwo, niekompetencja, korupcja obecne tak centralnie jak i lokalnie powodują, że źle oceniamy sytuację kraju i w kraju.
„Czas na muzeum sukcesu” – postuluje Andrzej Celiński w mądrym artykule zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” z 31 sierpnia br. „Dlaczego tak łatwo czcimy śmierć, a tak opornie idzie nam z uznaniem sukcesu” – zapytuje. Warto by to zmienić. Lecz czy jesteśmy do tego zdolni?
Niestety jak refren powracają słowa niezapomnianego ks. Józefa Tischnera wypowiedziane przed 30-tu laty na zakończenie I Zjazdu NSZZ Solidarność: „Raz po raz przelatuje przez nasz kraj duch złowrogiej podejrzliwości. Znaczy to, że wciąż jest ciemno za oknami i ciemno w duszy. Dają się również słyszeć głosy wrogości, ostrzeżeń, oskarżeń, nienawiści…”. A miało być tak pięknie.
Jan Król, 02.09.2012.