fot. Gimnazjum w Łebie

Młodzież z gimnazjum im. Papieża Jana Pawła II w Łebie porządkowała cmentarze i miejsca pamięci. Przy krzyżu w łebskim porcie jachtowym uczniowie i nauczyciele zorganizowali  spotkanie upamiętniające tych którzy wypłynęli z łebskiego portu do pracy na morzu i nie powrócili.

fot. Gimnazjum w Łebie

Młodzież z łebskiego gimnazjum przez dwa dni sprzątała okoliczne cmentarze i miejsca pamięci. W piątek uczniowie wszystkich szkół wzięli udział w spotkaniu przy krzyżu w porcie. Pospólnej modlitwie zapalili symboliczne znicze tym, którzy zostali na morzu. Redakcji Gazety Kaszubskiej przysłali napisany wraz z nauczycielką Janiną Madejowską interesujący artykuł.

  Niewielu zapewne ze zwiedzających budynek centrali Lloyda w Londynie wie, dlaczego w głównej jego sali na eksponowanym miejscu wisi dzwon okrętowy. Owszem, wiadomo powszechnie, ze Lloyd jest chyba największą firmą ubezpieczeniową świata biorącą odpowiedzialność – między innymi – również za statki, ale do czego może służyć ten autentyczny dzwon okrętowy ?

 Dzwon pochodzi z angielskiej fregaty „Lutine”, która jako jedna z pierwszych została ubezpieczona właśnie w Lloydzie. Nie uratowało to wprawdzie fregaty przed nieszczęściem i zatonęła ona podczas sztormu w r. 1799. Ponieważ wiozła w swym ostatnim rejsie olbrzymi ładunek złota i srebra, Lloyd zrobił wszystko, aby statek rozładować chociaż na dnie morskim. Udało się tego dokonać niemal sto lat później, przy czym wydobyto z wraku zatopionego statku nie tylko cenny ładunek, lecz nawet dzwon okrętowy, który  uroczyście zawieszono w r. 1846 w głównej sali instytucji.

Na przestrogę ubezpieczeniowcom, czy kapitanom innych statków? Bo odtąd, przez następnych już niemal sto lat, dzwon z „Lutine” raz po raz głosi… tragedię tych, co na morzu. W chwili gdy zabrzmi jedno uderzenie dzwonu „Lutine”, cała ożywiona zazwyczaj sala olbrzymiego przedsiębiorstwa milknie na chwilę i zamiera w bezruchu, a czerwono ubrany herold wymienia podniesionym głosem nazwę jednostki morskiej, która nie przybyła na czas do portu swego przeznaczenia.

Dopiero po chwili, gdy zaniknie ostatnie echo tego złowrogiego sygnału, wszystko wraca do życia. Ale tylko na sali. „Nikt nie wraca z zaginionego statku – pisał swego czasu Joseph Conrad-Korzeniowski – aby powiedzieć nam, jak tragiczna była ta katastrofa, jak niespodziewana i straszna była przedśmiertna agonia ludzi. Nikt nie opowie, z jakimi myślami, z jakimi skargami, z jakimi słowami na ustach oni umierali…”

            Niestety, nie tylko nic nie wiemy o śmierci pojedynczych ludzi na morzu, ale nie znamy nawet liczby ofiar, które bezwzględne morze w tak tragiczny sposób pochłonęło. Jedna z pierwszych statystyk Lloyda (z r. 1881) podaje, że tylko w tym jednym roku uległy różnego rodzaju katastrofom 2193 statki. Według szacunków dwóch amerykańskich naukowców w ciągu dwóch tysięcy lat rozwoju naszej cywilizacji wszystkie morza świata pochłonęły milion statków!

Na bezkresach oceanów wszystko właściwie czyha na zgubę tych – mimo wszystko – wątłych łupin, na których śmiały człowiek powierza się nieobliczalnym żywiołom: nieoczekiwane sztormy i podwodne skały, góry lodowe i uszkodzenia maszyn, zderzenia we mgle lub na skutek błędów nawigacji/wybuchy ładunków i pożary… Czasem wieści o tragedii dochodzą natychmiast, sygnalizowane przez radiostację zagrożonego statku. Czasem dowiaduje się o nich świat po wielu dniach czy tygodniach, gdy po długotrwałej akcji ratunkowej albo nawet przez czysty przypadek zostają wyłowieni nieliczni świadkowie katastrofy, bezsilnie dryfujący po mało uczęszczanych akwenach. Czasem wyjaśnienie zagadki zjawia się dopiero po latach.

Taki los spotkał m. in. parowiec „Yongala”, który 22 marca 1911 r. wyszedł z australijskiego portu Makkai w kierunku Townsville. W kilka godzin później widział go jeszcze latarnik na wyspie Dent, po czym..-, wszelki ślad po statku zaginął. Mimo iż statek dowodzony był przez doświadczonego kapitana i znajdowało się na nim aż 150 osób – nikt nie przejął sygnałów SOS, nikt ze statku się nie uratował ani nie znaleziono najdrobniejszej jego części. Katastrofa wywołała tak wielkie poruszenie, że do zbadania przyczyn zaginięcia statku powołano specjalną rządową komisję, a władze stanu Queensland ofiarowały odkrywcy tajemnicy 1000 funtów szterlingów nagrody. Tajemnica odkryta została dopiero 48 lat później, gdy polujący w pobliżu portu Townsvilie akwalungista  natknął się na głębokości 35 m na… dwa nieznane wraki. Z jednego z nich udało mu się wydobyć sejf okrętowy, który rozpoznała angielska firma produkująca sejfy, jako zbudowany przez nią w r. 1903 na zamówienie ówczesnego armatora „Yongali”. Drugi statek, z którym „Yongala” musiała się niespodziewanie zderzyć, pozostał nie rozpoznany do dzisiaj.

Jeszcze dłużej całkowicie nieznany był (a prawdę rzekłszy i do dziś nie do końca wyjaśniony) los angielskiego pasażerskiego parowca „Warata”, który 26 czerwca 1909 r. z 6500 tonami ładunku i 211 ludźmi na pokładzie wyruszył z Durbanu poprzez Capetown do Londynu. Niestety, statek nigdy nie dobił nie tylko do Londynu, ale nawet do Capetown. A przecież był to zupełnie nowy parowiec posiadający na swym pokładzie nie tylko 211 osób, ale i 17 łodzi ratunkowych, drewniane tratwy, koła ratunkowe i 1000 korkowych pasów. Dlaczego w ciągu 3-miesięcznych poszukiwań nie natrafiono na żadnego uratowanego albo bodaj martwego rozbitka?

Na pytanie to nie potrafimy odpowiedzieć do dzisiaj, choć los statku jest już nam znany. Jeszcze w r. 1955 wojskowy pilot RPA podczas patrolowego lotu nad wybrzeżem dostrzegł pod wodą w pobliżu osiedla Port Edward wrak dużego statku. Rzecz ciekawa, że podjęte natychmiast poszukiwania nie dały rezultatu i dopiero latem 1958 r. wrak ponownie odkrył za pomocą echosondy statek rybacki. Tym razem nurkowie wydobyli spod wody fragment przerdzewiałego poszycia, które po szczegółowym zbadaniu uznane zostało za fragment zaginionego przed 56 laty statku.

Zawsze gdy los statku zostaje wyjaśniony (choćby nawet – jak w obu przytoczonych wypadkach – po pół wieku!), tradycyjny dzwon „Lutine” odzywa się ponownie. Tym razem rozlegają się dwa jego uderzenia, a nazwa statku wpisana zostaje do „Ksiąg katastrof morskich”.

            Cztery rozdziały tych ksiąg poświęcono wszystkim możliwym tragediom morskim: zatonięciom, osadzeniom na mieliznach, zderzeniom i pożarom. Czy można sobie wyobrazić jeszcze jakieś inne katastrofy?  Niestety i w tej dziedzinie życie okazało się o wiele bogatsze twórców „Ksiąg katastrof morskich”. Na Oceanie Spokojnym w angielski trójmasztowy bark „Eciipse” trafił meteoryt wielkości ludzkiej głowy i pomimo starań załogi statku nie udało się uratować. Inny angielski żaglowiec, „Sagittarius”, tym razem na Atlantyku, został przebity przez jeszcze większy meteoryt tak skutecznie, że załoga przed jego zatonięciem ledwie zdążyła spuścić szalupy. W r. 1819 amerykański statek wielorybniczy „Essex” rozbity został przez rozjuszonego kaszalota, we wrześniu 1977 r. u wybrzeży Wenezueli po zderzeniu z wielorybem o mało nie zatonął statek pasażerski (75 osób odniosło rany!), zaś w r. 1913 niemiecki parowiec „Adier” zatonął z powodu motyli. Otoczyły one tak gęstą chmurą statek, iż sternik stracił na moment orientację, a że parowiec płynął akurat poprzez najeżoną podwodnymi rafami Zatokę Perską, ta krótka chwila nieuwagi wystarczyła do spowodowania katastrofy. Każdy z tych wypadków uhonorowany został dwoma żałobnymi uderzeniami dzwonu „Lutine”.

            Są jeszcze inne, jeszcze bardziej niezwykłe i tajemnicze wypadki na morzu, które firma Lloyda zdecydowała się sygnalizować aż trzema kolejnymi uderzeniami dzwonu „Lutine”. Wypadki te – to zaginięcia bez śladu. Czasem nawet znamy los statku, a jednak formalnie rozpływa się on w powietrzu. Taki wypadek zdarzył się chociażby z duńskim parowcem „Hansem Hedtoftem”, który 30 stycznia 1959 r. 30 mil na płd. od przylądka Farvel natknął się na górę lodową. Już sam fakt zderzenia bądź co bądź nowoczesnego, zaopatrzonego w radar i prowadzonego przez posiadającego 30-letnią praktykę na morzach polarnych kapitana R. Rassmusena statku z górą lodową był dość niezwykły. Jeszcze bardziej była zaskakująca wiadomość, że wyposażony w specjalne wzmocnienia przeciwlodowe, podwójne dno i siedem wodoszczelnych grodzi statek po czterech godzinach od zderzenia zaczął tonąć. Ale już najdziwniejszy okazał się fakt, że gdy wreszcie na miejsce katastrofy przybyły inne statki i samoloty, na przecięciu współrzędnych podanych przez telegrafistę nie udało się odkryć ani góry lodowej, ani wraku statku, ani jednej szalupy, tratwy czy bodaj drzazgi. Tak jakby cały nowoczesny statek z 95-osobami na pokładzie rozpłynął się nagle w otaczających żywiołach.

Jeszcze częściej jednak statki giną gdzieś w drodze między jednym portem a drugim, na bezkresnych wodach oceanu, tak na pozór bez powodu i bez śladu, że nie wiadomo nawet, ani kiedy, ani gdzie ich szukać. Tak w r. 1928 przepadł angielski parowiec „Asiatic Prince”. Wypłynął 12 marca z Los Angeles w kierunku Yokohamy i… tyle go było widać. W r. 1951 na Atlantyku przepadł bez wieści liczący 21 tyś. ton wyporności brazylijski pancernik „Sao Paulo”. Rok później znikł bez śladu niedaleko zachodnich wybrzeży Wielkiej Brytanii  niemiecki motorowiec „Melanie Schulte”. W r. 1945 odpłynął w nicość olbrzymi argentyński masowiec „General San Martin”…

            Dla pracowników Lloyda właśnie zaginięcia statków bez śladu należą do najczęstszych spraw ubezpieczeniowych. Dlatego już w r. 1873 (a więc jeszcze na 23 lata przed zawieszeniem dzwonu „Lutine”!) założono tam pierwszą olbrzymią księgę  przeznaczoną do rejestracji statków, które przepadły bez wieści. Nim weszło z tej okazji w obyczaj trzykrotne podzwonne „Lutine”, wypełniono aż 8 ksiąg, z których każda zawierała około 200 nazw zaginionych statków. Dziś, po przeszło stu latach istnienia instytucji „czerwonych ksiąg” Lloyda, tragiczna ich biblioteka składa się z 16 pełnych tomów.

To prawda, pierwsza „czerwona księga” wypełniona została nazwami 200 zaginionych bez śladu statków Już po 2 latach i 2 miesiącach. Czternastą, otwarto w 1929 roku, zamknięto  (z listą 222 statków) dopiero w roku 1954 . Nawet biorąc pod uwagę fakt, iż wykluczono z niej wszystkie statki zaginione podczas wojny, różnica jest uderzająca. Wypełnienie pierwszej księgi zajęło 26 miesięcy, czternastej zaś – 25 lat. Fakt istnienia jednak szesnastej już „czerwonej księgi”Lloyda i to z listą ponad stu statków mówi najlepiej, że i do dziś zaginięcia statków bez śladu wcale nie należą do rzadkości.

Wprost trudno pojąć! Dysponujące współczesną radarową aparaturą nawigacyjną, utrzymujące przez cały czas stałą łączność radiową z najbliższymi portami, zaopatrzone w najnowsze urządzenia ratunkowe nowoczesne statki giną nagle na pełnym morzu do tego stopnia bez śladu, że prowadzone na wodzie i w powietrzu, często trwające wiele tygodni ekspedycje ratunkowe nie znajdują ani żywego lub umarłego świadka katastrofy, ani bodaj jednej spuszczonej tratwy czy szalupy, ani nawet najdrobniejszego przedmiotu pochodzącego z obładowanego często po brzegi zarówno ludźmi, jak i towarami statku!

            Ile ofiar pochłonął Bałtyk? Obszerny wykaz wypadków morskich od Świnoujścia po Łebę – od czasów najdawniejszych do II wojny światowej – opublikowali Niemcy. Można w nim znaleźć informacje o blisko 600 katastrofach. Jednak najciekawszy dla nas obszar od Łeby po Krynicę Morską to biała karta. A właśnie tu muszą spoczywać statki, które nie dotarły do Gdańska lub zatonęły zaraz po wypłynięciu z portu. Dotychczas znaleziono ich blisko sześćdziesiąt.

            Stoimy przed krzyżem, który upamiętnia tych, którzy wychodzili z łebskiego portu do pracy na morzu, którzy wypływali w nadziei na relaks i odpoczynek, którym  los, czy zła pogoda wyznaczyły kres na wodach obmywających nasze plaże. Stoimy przed krzyżem z nazwiskami rybaków, żeglarzy, których kutry i jachty najpewniej nie były ubezpieczone w londyńskiej firmie, których katastrofy nie obwieścił słynny dzwon, nie poznał nazwy amerykański badacz, ale oni mogą nie wiedzieć. My musimy pamiętać. Ten krzyż jest naszą  księgą, naszym dzwonem, naszym rejestrem, dowodem, że pamiętamy. Cześć ich pamięci.

fot. Gimnazjum w Łebie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.