Piąti klops.

Jignasz lëdôł dobrze zjesc. Czej pňzdze przëszedł, a białka ju spa, ňn nôprzód zazdrzôł do kůchni, najôdł să i tej szedł spac. Reno białka do niegň:

– Të wieră béł wczora w kůchni. Jô miała tam piăc klopsów, a dzys tam le je jeden!

–         Wëbaczë, białkň, w kůchni bëło cemno, bez to jô te piątégň nie widzôł.

Piąty klops

Ignacy lubił dobrze zjeść. Kiedy późno wracał do domu, a żona już spała, najpierw zaglądał do kuchni, żeby się najeść i wtedy szedł spać. Rano żona mówi do niego:

–         Pewnie wieczorem byłeś w kuchni. Miałam tam pięć klopsów, a dziś jest tam tylko jeden!

–         Wybacz kobieto, w kuchni było ciemno, dlatego tego piątego nie widziałem.

Taaků szczëka!

Bňles i Każi w karczmie pňpijelë piwň i so przechwôliwelë, chto barżi mógł:

– Jô ůłowił w stăżëcczim jezorze szczëkă*, co mia méter i sédmëdzesąt centimétrów długňscë – gôdôł Każi.

– A jak jô szmërgnął blinker, tej jô wëtrekôł na brzég miemiecczi motór z pierszi wňjnë swiatowi i mů să jesz widë pôlëłë! – ňdrzekł Bňles.

– Cëż të za głëpňtë ňpňwiôdôsz! To je niemňżlëwé!

–         Jak të, Każilků, ňdjimniesz méter ti szczëce, tej jô temů motorowi te widë wëgasză.

Taaki szczupak!

Bolesław i Kazik w karczmie pili piwo i przechwalali się, kto bardziej umiał:

–         Złowiłem w Jeziorze Stężyckim takiego szczupaka, co miał metr i siedemdziesiąt centymetrów długości – powiedział Kazik.

–         A ja, gdy zarzuciłem wędkę, wyciągnąłem na brzeg niemiecki motor z pierwszej wojny światowej i jeszcze mu się światła paliły – odpowiedział Bolesław.

–         Co ty wygadujesz za głupoty! To niemożliwe!

–         Jak ty, Kazik, odejmiesz metr temu szczupakowi, to ja w tym motorze światła wyłączę.

Kôzanié

Jan szedł pózno w nocë czësto spiti i spňtkôł probňszcza, chtëren szedł do chňrégň.

– Gdzesz të lézesz spiti jak drót? – spitôł probňszcz.

– Jidă pňsłëchac kôzaniégň.

– Të głëpcu, chto cë ň trzecy nad renă bądze kôzanié prawił!

–         Kň mňja Ana!

Kazanie

Jan szedł późną nocą zupełnie pijany i spotkał proboszcza, który szedł do chorego.

–         Gdzie ty łazisz pijany jak drut? – zapytał proboszcz.

–         Idę posłuchać kazania.

–         Te głupcze, kto ci będzie o trzeciej nad ranem kazanie wygłaszał!

–         No, moja Anna!

Nie pňznôł

Jan szedł pňtłëkłi i przez psa pňżarti.

– Cëż cë să stało? – spitôł sąsôd.

– Mój pies mie pňżarł.

– Co të pleszczesz, twój pies bë ce prawie pňżarł?!

–         Në jo. Jô rôz przëszedł dodóm trzézwi, a ňn mie nie pňznôł!

Nie poznał

Jan szedł poobijany i pogryziony przez psa.

–         Co ci się stało? – zapytał sąsiad.

–         Mój pies mnie pogryzł.

–         Co ty pleciesz, twój pies akurat by cię pogryzł ?!

–         No tak. Raz przyszedłem do domu trzeźwy, a on mnie nie poznał!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.