Opozycja, a szczególnie PO, pomna ceny jaką zapłaciła za pamiętne „ośmiorniczki”, uderzyła w ten sam ton, któremu była poddana ze strony wówczas opozycyjnego PiS-u i stworzyła „konwój wstydu” w postaci sieci bilbordów żądających oddania pobranych pieniędzy i ustawiała jeden z nich vis a vis siedziby rządzącej partii i jej szefa.
Tego już nadszarpnięte nerwy Jarosława Kaczyńskiego nie wytrzymały. Na konferencji prasowej, zwołanej na chybcika, ogłosił, że wszyscy ministrowie i wiceministrowie partyjni mają wpłacić zainkasowaną forsę do Caritasu (nawiasem mówiąc winna ona wrócić do budżetu państwa skąd wypłynęła). A, żeby pogonieni ministrowie nie czuli się osamotnieni to, dając koncert populizmu, zapowiedział obniżenie uposażeń posłów i senatorów o 20% oraz, ku zdziwieniu wszystkich, obniżkę wynagrodzeń dla wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów i marszałków województw. Bąknął też coś o likwidacji dodatkowych wynagrodzeń dla zarządów spółek z udziałem skarbu państwa.
Uzasadniając tę decyzję wzniósł się ponadto na szczyt hipokryzji mówiąc, iż „nie jest celem polityki bogacenie się polityków” i dodał: „vox populi, vox dei – głos ludu to głos Boga”. A czy wcześniej on i jego wierni słudzy nie wiedzieli tego? Przecież pod hasłami „dobrej zmiany”, „wstawania z kolan”, „wsłuchiwania się w głos wyborców” szli i objęli władzę. Tymczasem pazerność, partyjniactwo, nepotyzm, obrażanie nie swoich, arogancja stały się znakami rozpoznawczymi aktywistów PiS. A kiedy prezes zachęcał b. premier B. Szydło do „pokazania pazurków”, a ta wykrzykiwała z trybuny sejmowej, że nagrody im się należały za ciężką pracę, to widać było, że tracą instynkt samozachowawczy. Dopiero jak strach, spowodowany odpływem poparcia, zajrzał im w oczy zaczęli gwałtownie wycofywać się z dyktowanych zwykłą chciwością decyzji, a potencjalnych oponentów postraszono usunięciem z polityki.
Okazało się, że dla istotnej części osób wspierających dotąd bezkrytycznie PiS nie zanegowanie trójpodziału władz, nie dewastacja sądownictwa, nie wycinka puszczy, nie zakaz handlu w niedziele itp. lecz przesadny skok na kasę stanowi najważniejsze kryterium oceny rządzących.
A teraz kilka słów na poważnie o systemie wynagrodzeń dla rządzących, czyli członków rządu, parlamentu, czy władz samorządowych, gdyż po tej zawierusze wypowiadane poglądyrozciągają się od ściany do ściany.
Po pierwsze tak ministrowie jak i pozostali winni być opłacani, gdyż wykonują konkretną pracę. A za pracę należy się zapłata.
Po drugie pozostawanie na służbie państwa wymaga poświęcenia polegającego na nie limitowanym czasie pracy (często jest to 16 godzin na dobę) i pełnej dyspozycyjności, a także rezygnacji z prywatności.
Po trzecie przyzwoita pensja pozwalająca na godne życie winna, moim zdaniem być odnoszona do średniej krajowej i wynosić netto, czyli na rękę, w przypadku prezydenta kraju 35 tys. zł, premiera 30 tys., ministrów 25 tys., wiceministrów 20 tys.,(w tych przypadkach bez żadnych nagród), parlamentarzystów 12 tys. (+ dodatki za pełnione funkcje, których sprawowanie wymaga dodatkowego wysiłku), zaś wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast, starostowie i marszałkowie województw w granicach 8-20 tys. w zależności od wielkości gminy i decyzji radnych.
Po czwarte błędem popełnionym w 1997 roku było powiązanie i zrównanie uposażeń posłów i senatorów z pensjami wiceministrów. Motywem tamtej decyzji była nadzieja, że wraz z uzasadnionym wzrostem wynagrodzeń wiceministrów, nie budzących politycznych emocji, będą więcej zarabiali parlamentarzyści. Tamto rozwiązanie wywołało w konsekwencji skutek odwrotny bo zablokowane zostały podwyżki za odpowiedzialną i niewdzięczną pracę kompetentnych wiceministrów, nie będących politykami. I doszło do sytuacji kiedy zarabiają oni od lat mniej niż ich podwładni. Niestety kolejne odsłony parlamentu i rządów nie były zdolne do zmiany tej patologicznej sytuacji przez lat 20.
Po piąte najsmutniejsze jest to, że cała ta pełna demagogii dyskusja o wynagrodzeniach ludzi władzy (opozycja też jest częścią systemu) pozbawiona jest refleksji wiążącej wysokość pensji z jakością wykonywanej pracy. Powstaje pytanie czy osoby odpowiedzialne za osłabienie pozycji Polski w świecie, niekonstytucyjne prawo, wątpliwe wydatki budżetowe idące w setki milionów, niszczenie zasobów naturalnych, osłabienie armii itd. powinny być godziwie wynagradzane? I nie ma tutaj dobrej odpowiedzi gdyż wkraczamy w obszar czystej polityki i tylko polityczna, o ile nie karna, odpowiedzialność wchodzi w rachubę.
Podobnie jest z parlamentarzystami pośród których jakieś 20% nadaje ton debaty i kierunek podejmowanych decyzji. Pozostali jadą na gapę.
Ale w tym zakresie odpowiedzialność spoczywa w demokracji na wyborcach. Rzecz w tym aby wygrywali mądrzy, uczciwi i pracowici, a nie obiecujący gruszki na wierzbie czarodzieje, krzykacze i celebryci. Niestety ostatnimi laty mamy do czynienia z negatywną selekcją ludzi w polityce. Stąd też chyba niski prestż polityków i tak alergiczne reakcje na ich zarobki.
Jan Król, 07.04.2018.