Uczestnicy demonstracji („spacerowicze”, wg niezastąpionego ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Błaszczaka) wyrażali w ten sposób swoje oczekiwanie w stosunku do, rozproszonej i nieco skłóconej, antypisowskiej opozycji.
Arytmetyka wyborcza przesądza, że tylko duży blok ugrupowań i ruchów społecznych ma szansę odsunąć PiS od ich, szkodliwej dla kraju, władzy. Jakie podmioty takiego zjednoczenia wchodzą w grę? PO, Nowoczesna, PSL i jakoś zrekonstruowana socjaldemokratyczna lewica wspierane przez tworzące się ruchy obywatelskiego sprzeciwu (KOD, Obywatele RP, Akcja Demokracja, OSA), organizacje pozarządowe, samorządowców i te związki zawodowe, którym bliskie są ideały państwa prawa. Czy takie porozumienie jest możliwe bez rezygnacji z własnej tożsamości? Najwyraźniej o jego potrzebie mówi aktualnie szef PO Grzegorz Schetyna oraz, wyrastający na moralnego przywódcę całego ruchu sprzeciwu, Władek Frasyniuk. Pozostali liderzy partii opozycyjnych (Petru, Kosiniak-Kamysz, Nowacka, Czarzasty) wypowiadają się na ten temat niejednoznacznie. Boją się o los swoich ugrupowań, a działacze kalkulują w jakiej konfiguracji mieliby największe szanse na załapanie się na kolejną kadencję.
Z kolei stojący na czele spontanicznie tworzących się ruchów społecznych ciągle wyrażają swoje zniesmaczenie politykami i polityką, a wielu dziennikarzy utwierdza ich w tej fałszywej świadomości.
Póki co kandydata na polskiego Macrona i nową formację zdolną do wygrania wyborów nie dostrzegam. Więc należy grać takimi kartami jakie są w ręku.
A przecież sytuacja jest nadzwyczajna. PiS rozmontowuje trójpodział władzy będący fundamentem demokracji, łamie Konstytucję, wypycha Polskę z UE, osłabia bezpieczeństwo kraju, doprowadził do głębokiego pęknięcia wśród Polaków, posługując się nienawiścią i spiskowymi teoriami zdarzeń, pustoszy drzewostan. W takiej sytuacji „nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” (J.Słowacki – „Lilla Weneda”). Należy powściągnąć osobiste i grupowe ambicje i rzeczywiście, a nie deklaratywnie, postawić interes Ojczyzny na pierwszym planie. Również działacze społeczni i zwykli ludzie powinni przestać brzydzić się polityką. Wszyscy bowiem świadomi i aktywni obywatele stają się politykami. Jesteśmy homo politicus gdyż polityka dotyczy organizacji życia tak indywidualnego jak i zbiorowego. A demokracja jest tym typem ustroju, który włącza do udziału w polityce poprzez czynne i bierne prawo wyborcze, możność swobodnego wyrażania opinii, co w dobie internetu nabiera powszechnego charakteru, a także daje okazję do tworzenia i działania publicznego poprzez różnorakie organizacje.
Rzecz w tym jak rozumie się politykę i w niej udział. Czy jako służbę publiczną, czy jako możność sprawowania władzy i poszerzania jej zakresu oraz dysponowania ogromnymi pieniędzmi publicznymi? Jest takie powiedzenie, że „jak nie zajmiemy się polityką to polityka zajmie się nami”. I tego właśnie aktualnie doświadczamy. Więc warto tej dokonującej się destrukcji powiedzieć STOP!
Odbywające się, mimo wakacji, coraz bardziej masowe i powszechne protesty, aktualnie w imię obrony niezawisłości sądów i zachowania trójpodziału władzy, dowodzą, że społeczeństwo obywatelskie budzi się. Dołączyła do nich masowo młodzież, jak gdyby dotąd nieobecna. Podziwiam organizatorów tych działań, którzy z wielkim poświęceniem i oddaniem przygotowują je i prowadzą. Klimat tych zgromadzeń przypomina mi wybory z czerwca 1989 roku. Wówczas, podobnie jak teraz, ludzie gromadzili się licznie na spotkaniach z kandydatami z ramienia Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” do Sejmu i Senatu. Wyrażali w ten sposób ciekawość i tęsknotę ku wolności. Nie byli pozbawieni obaw czym to się wszystko zakończy. Przeważała mimo wszystko nadzieja, że powinno się udać. Nie bez potknięć i nie bez poniesionych kosztów społecznych, udało się wybić na niepodległość i stać się pełnoprawnym członkiem rodziny demokratycznych państw świata.

Pamiętajmy jednak, że ówczesne zwycięstwo wzięło się m.in. stąd, że Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie był zjednoczony i wystawił tylko tylu kandydatów ile było dostępnych mandatów. Oczywiście, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale wspólne listy kandydatów są możliwe. I tego domaga się manifestująca opinia publiczna.
Dobrym testem i przykładem zdolności opozycji do takiego działania byłoby np. wystawienie wspólnego kandydata w wyborach samorządowych na prezydenta Warszawy. Czy to się stanie? Trudno powiedzieć. Ale tylko poprzez fakty, a nie deklaracje zobaczymy czy oczekiwanie społeczne powstania silnego bloku wyborczego sił demokratycznych i proeuropejskich będzie możliwe.
Jan Król, 24.07.2017.