Amerykańskie wybory prezydenckie z dnia 8 listopada 2016 roku przechodzą do historii. Partia Demokratyczna po 8 latach sprawowaniu władzy poniosła spektakularną porażkę. Profesjonalna kandydatka, a przy tym z dużym doświadczeniem w sprawowaniu władzy państwowej (sekretarz stanu USA), Hillary Clinton musiała i umiała uznać się za przegraną. Nie łatwo będzie zapomnieć agresywną i brutalną kampanię wyborczą, gdzie ton jej nadawał miliarder D. Trump. Odnosiło się wrażenie, że H. Clinton wciąż broniła się i tłumaczyła. Sprawa jej maili prywatnych użytych do celów służbowych urosła do niebotycznych rozmiarów. Kwestia nowych rozwiązań w ubezpieczeniach zdrowotnych została przedstawiona jako drogi eksperyment. Musiała też tłumaczyć się za swojego męża. Tymczasem D. Trump jako prawdziwy showman atakował i to z determinacją do końca, i jak się okazało bardzo skutecznie. Nie wiadomo, i nie wyjaśniono, czy ten multimilioner płacił podatki, czy nie mijał się z prawdą w składanych oświadczeniach i deklaracjach, czy nie skrzywdził iluś kobiet? Rzadko pytano go o kompetencje do sprawowania urzędu prezydenckiego. Pomimo trzech debat telewizyjnych, wielu konferencji prasowych, nastąpiło zamieszanie wokół podstawowych faktów. Wartości i zasady na które Amerykanie lubią się powoływać, tym razem zagubiły się. Może bardziej przemówiły mity, myślenie życzeniowe, czar telewizji, a może w większym stopniu dawny sen, marzenie – „Przywrócić wielkość Ameryce”. To hasło wyborcze sztabu D. Trumpa okazało się nadzwyczaj nośne!

Kampania prezydencka 2016 roku w USA będzie jeszcze długo omawiana i analizowana. W świecie ta kampania chluby i autorytetu nikomu nie przydała. Profesjonaliści i eksperci amerykańscy będą chcieli jak najszybciej o niej zapomnieć. Niewątpliwie jednak ucierpiały podstawowe zasady, wartości i idee. Powstało wrażenie, że w kampanii wyborczej wszystkie chwyty są dozwolone. Fakty, prawdy i fałsz – wciąż mieszały się. Chyba zawiodły niektóre instytucje najbardziej demokratycznego państwa świata? Ogólnie jednak, wyborcy amerykańscy pokazali czerwoną kartkę rządzącym elitom w ostatnich 8 latach. Zapewne swoje zrobił światowy kryzys gospodarczy z lat 2008-2015. Społeczeństwo uległo zubożeniu i pewnemu zmęczeniu. USA jako państwo mocno się zadłużyło. Jak uczy historia, nie pierwszy to raz w dziejach powszechnych, w konsekwencji głębokiego kryzysu gospodarczego, nastąpiła zupełna zmiana władzy politycznej.

Amerykanie szybko potrafią pozbierać się po wyborach. Dużym atutem systemu demokratycznego USA są dobre zwyczaje i procedury wyjścia z kampanii wyborczej. Już w dwie godziny po sondażowym zwycięstwie, D. Trump przyznał, że H. Clinton „długo walczyła bardzo zacięcie” i podziękował jej za … „służbę dla kraju”. Ujawnił, że właśnie otrzymał telefon od pani sekretarz Clinton, która „pogratulowała nam naszego zwycięstwa”. Nade wszystko D. Trump podkreślił, że nadszedł czas ażeby Ameryka zasypała swoje podziały, i „abyśmy wspólnie stanęli zjednoczeni w jeden naród. Obiecuję każdemu obywatelowi, że będę prezydentem całego kraju”. Po kilku dalszych godzinach publicznie zabrała głos H. Clinton. Pogratulowała raz jeszcze rywalowi zwycięstwa. Zaoferowała współpracę dla dobra kraju. „Żałuję, że nie wygraliśmy tych wyborów”, ale powinniśmy wykazać się otwartością, gdyż Donald Trump będzie naszym prezydentem, zaakcentowała Pani sekretarz stanu. Wkrótce urzędujący prezydent USA (jeszcze 2 miesiące) Barack Obama zapowiedział pomyślne i sprawne przekazanie władzy. Wspomniał o swojej rozmowie telefonicznej z D. Trampem, którego zaprosił już na spotkanie do Białego Domu. Prezydent Obama przypomniał, że „nie jesteśmy jedynie Demokratami, bądź Republikanami, jesteśmy przede wszystkim Amerykanami, patriotami, chcemy tego co najlepsze dla naszego kraju”. Tym aktom kurtuazji, odpowiedzialności za państwo, wypływającym z zwyczaju i utrwalonej amerykańskiej kultury politycznej, towarzyszyły liczne gratulacje napływające do zwycięskiego D. Trumpa z całego świata. Przywódcy Unii Europejskiej (J. Claude Juncker i D. Tusk) wysłali list gratulacyjny i … zaprosili do odwiedzin Europy, na szczyt UE-USA.

I na koniec, dwa zdania o akcentach polskich kampanii prezydenckiej. Po pierwsze, jak wiadomo Polonia gremialnie poparła D. Trumpa. On sam wyrażał się z uznaniem o roli Polonii w historii i współczesnym życiu politycznym USA. Docenił również rolę Polski w misjach pokojowych (Irak, Afganistan) i konsekwencję w ponoszeniu świadczeń finansowych (budżetowych) na rzecz obronności. Na dwa miesiące przed wyborami, D. Trump zapewniał, że w przypadku wygranej zajmie się sprawą zniesienia wiz amerykańskich dla Polski już w … „pierwszych tygodniach po objęciu urzędu prezydenckiego”. Pożyjemy, zobaczymy. Po drugie warto wiedzieć, że szefem sztabu wyborczego zwycięskiego kandydata na Urząd Prezydenta USA był 43. letni politolog polskiego pochodzenia, Corej Lewandowski. To on miał powiedzieć w trakcie kampanii: „Nadszedł czas, aby wysłać do Waszyngtonu kogoś, kto jest gotów całkowicie zmienić system i ponownie uczynić Amerykę wielką… Może tego dokonać tylko Trump”.

Oczywiście rzeczywiste intencje nowego Prezydenta USA ujawnią się przy obsadzie głównych stanowisk państwowych. Już niedługo za 2-3 miesiące.

Jan Kulas

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.