Edmund Król

I rzeczywiście było coś na rzeczy z tą tylko różnicą, że spoglądając śmierci prosto w oczy -zarówno podczas kampanii wrześniowej, jak i przedzierając się przez zielone granice z obozu internowania na Węgrzech przez Split do Bejrutu skąd dotarł do, dzisiaj zrównanego z ziemią, Homs (Syria) w którym tworzyła się Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich (SBSK), poprzez kampanię afrykańską (Tobruk, Ain El Gazala-gdzie był ranny), a następnie biorąc udział w całej włoskiej ofensywie od Tarento do Bolonii przez Monte Cassino, San Stefano, Ankonę, Monte Trebbio – przeżył. A mogło być inaczej.

Również coś symbolicznego było w tym oczekiwaniu mamy na tatę o północy z 26 na 27 maja 1986 roku. Tym razem czekała tylko nieco ponad godzinę, gdyż tato miał wrócić przed północą, a o tym, że nie żyje dowiedziała się po pierwszej w nocy. Ale wcześniej mama czekała na tatę lat osiem. Albowiem ślub wzięli 15 lipca 1939 roku w Grodnie, a już 20 sierpnia 1939 ojciec otrzymał powołanie, w ramach Obrony Narodowej, jako podoficer rezerwy, i został wcielony w skład kompanii „Borysław” tworzącej batalion „Sambor”. Na kolejnych frontach służył jako dowódca plutonu, zastępca dowódcy kompanii i wreszcie jako dowódca 1 Kompanii 3 Batalionu wchodzącego w skład osławionej 3 Dywizji SBSK. Za waleczność odznaczony został: Krzyżem Virtuti Militari w uznaniu skuteczności dowodzenia w zdobyciu wzgórza San Stefano, co otwierało drogę do zajęcia Ankony, dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem Monte Cassino oraz kilkoma brytyjskimi medalami. A mama czekała na tatę samotnie w rodzinnym Borysławiu gdyż ojciec mamy już nie żył, a matka wraz z synem leśnikiem, jego żoną i 4-ro letnim ich synkiem wywiezieni zostali pierwszym transportem po wkroczeniu wojsk sowieckich w przepastne stepy Kazachstanu. Wówczas, aczkolwiek dopiero w 1947 roku, doczekała się powrotu taty już jako repatriantka, z przejętych przez ZSRR terenów, zatrzymując się w Mielcu u jednej z sióstr ojca.

A tato po zakończeniu wojny przerzucony został wraz z Armią Andersa do Wielkiej Brytanii. Walczył o wolną i demokratyczną Polskę. Tymczasem kraj nasz został zniewolony. Miał do wyboru, albo emigrację (Anglia, USA, Kanada, Argentyna), albo powrót do kraju. Wybrał powrót, przede wszystkim do żony, ale i do Ojczyzny. Wojna pozbawiła rodziców wszystkiego. Z siostrą odziedziczyliśmy dwie rzeczy: ona ładną lampę naftową, a ja ścienny zegar, który właśnie wisi i tyka nad moją głową wybijając godziny. Zaczynali od zera. Zaczęli więc, wytęsknieni za sobą, od dzieci i dzięki temu pojawiliśmy się na świecie, wpierw siostra potem ja. Nie było lekko. Z rodzicami zamieszkała wycieńczona po powrocie z zesłania babcia. Przez rok ojciec nie mógł dostać pracy. Parokrotnie był przesłuchiwany. W Arkuszu Weryfikacyjnym przechowywanym w Archiwum Wojskowym, do którego dotarłem, widnieje wpis z podkreśleniem z 1949 roku: „Przesiąknięty sanacyjną propagandą. Bezpartyjny. Wróg Polski Ludowej”. A w dopisanej opinii nieczytelnie podpisanego funkcjonariusza czytamy: „obecnie wrogo ustosunkowany do Władzy Ludowej”.

Tak traktowani byli bohaterscy żołnierze przelewający krew za Polskę.

Edmund Król
Edmund Król

Ojciec po powrocie nie przyjął oferty pozostania w Ludowym Wojsku Polskim połączoną z propozycją uzyskania wyższego stopnia (kapitana, majora(?)). Skoncentrował się na pracy i rodzinie. Jako bezpartyjny nie mógł osiągnąć wyższego stanowiska niż główny księgowy w kolejnych niewielkich firmach. Dopiero w latach 70-tych po lekkiej gierkowskiej liberalizacji systemu można było zacząć mówić prawdziwiej o najnowszej historii. Kiedy ukazały się książki dra Adama Majewskiego – lekarza II Korpusu zamieszkałego po wojnie w Toruniu – „Wojna, Ludzie, Medycyna”, „Zaczęło się w Tobruku”, „Opowieści porucznika Szemraja” (notabene zastępcy mojego ojca jako dowódcy kompanii, którego po 28 latach spotkał w pociągu na trasie Rozwadów- Dębica. Pan Szemraj zamieszkał w Sandomierzu, a ojciec w Mielcu) zaczęli się też odnajdywać ich bohaterowie rozrzuceni po świecie. Kilku z nich poznałem osobiście. Wielu zaczęło myśleć o powrocie do kraju. Jednym się to udało innym nie. Tato zaczął być także zapraszany do szkół z pogadankami o frontach na których walczył. Ciągle jednak przeżywał różne rozgoryczenia. Będąc kawalerem Virtuti Militari liczył na należący mu się dodatek do emerytury. Okazało się jednak, że to najwyższe wojenne odznaczenie nadawane za wygrane bitwy trzeba było w PRL weryfikować. Ojciec nie był tego świadom więc i ten skromny dodatek u schyłku życia go ominął, mimo dwuletniego procesu sądowego z ZUS. Nie czuł jednak rozgoryczenia, nigdy nie był sfrustrowany, nigdy nie żałował powrotu do Polski. Zawsze wierzył, że Polska odzyska suwerenność, a pojawienie się „Solidarności” umocniło go w tym przekonaniu i dodało otuchy. Niestety nie doczekał wolnej Polski. Zapewne teraz z zaświatów cieszy się z odzyskanej wolności, ale zapewne martwi się też co, od czasu do czasu, z nią wyczyniamy.

Pamiętam, że podczas ostatniej naszej rozmowy, tej odbytej podczas mojej I Komunii – wspomina Marta – obiecałam dziadkowi Mundkowi (tak go nazywaliśmy w domu), że napiszę do niego list. Zbierałam się do tego kilkanaście dni i niestety nie zdążyłam. Wiadomość o jego śmierci przyszła niespodziewanie i bardzo mną wstrząsnęła. Płakałam kilka dni i nie spałam wiele nocy myśląc, że dziadkowi jest smutno, bo nie dostał ode mnie listu, że go zawiodłam. Dopiero wiele miesięcy później uświadomiłam sobie, że wciąż mogę napisać taki list do dziadka i że przecież on go odczyta, bo przecież jest w niebie (inne opcje nie wchodziły w grę) , że przecież dusze mają świadomość i mogą czytać także w myślach. To była pierwsza śmierć, którą tak bardzo przeżyłam.

Do tej pory czuję bliską obecność dziadka i często opowiadam o nim moim dzieciom. Uwielbiają historie o tym, jak pokonywał setki kilometrów przez różne kontynenty, jak zdobywał wzgórze San Stefano, jaki był odważny i kochał swoją żonę, do której wrócił po 8 latach! Ostatnio  pokazywałam swojemu synkowi plecak, z którym wrócił do kraju. Kochałam dziadka Mundka bardzo i bardzo go podziwiałam. Był ciepły, pogodny, pachniał historią, a przede wszystkim z wyglądu przypominał mi młodego Marlona Brando!

Jan Król

Marta i Paweł – wnuczęta

12.05.2016.

_________________________

Skrócona wersja tego wspomnienia ukazała się 11. bm w stołecznym dodatku do Gazety Wyborczej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.