Z przyjaciółmi (dużymi i małymi)

Słoń – symbol Tajlandii. Zwierzę, które uważane jest tutaj za święte, przynoszące szczęście i dobrobyt, od wieków używane do budowy tam i wycinki drzew.

Z przyjaciółmi (dużymi i małymi)
Z przyjaciółmi (dużymi i małymi)

Autorką tekstu jest Joanna Szreder, która mieszka i pracuje w Tajlandii od około roku. Prowadzi blog The Blonde Travels.

Obecnie w Tajlandii na wolności żyje 2000-3000 tych zwierząt, a 2,700 jest własnością prywatną, lub rządową, i używana jest przede wszystkim w celach turystycznych. Broszury, które oferują wakacje w ‘kraju uśmiechów’ pełne są zdjęć szczęśliwych turystów na grzbietach tych majestatycznych zwierząt. Nic więc dziwnego, że każdy kto tutaj przyjeżdża chce doświadczyć takiej atrakcji. Ze wstydem muszę przyznać, że kiedyś też należałam do tej grupy turystów. Wcześniej jednak nie wiedziałam tego, co wiem dzisiaj.

Parę miesięcy temu, na urodzinowe życzenie mojej przyjaciółki, wybraliśmy na jeden dzień do oddalonego o około godziny drogi od Chiang Mai, sanktuarium słoni – Elephant Nature Park. Miejsce to słynie ze swojej charytatywnej działalności na rzecz nie tylko ochrony i ratowania słoni z niewoli, ale także ochrony lasów i rozwijania dziedzictwa kulturowego wśród ludności, zamieszkującej tereny górskie.

Dzień zaczęliśmy wcześnie, około 8 rano. Mini bus, należący do Parku, odebrał nas z hostelu. Nasz przewodnik, mówiący biegle po angielsku, wytłumaczył nam w skórcie jak będzie wyglądał nasz dzień i czym dokładnie zajmuje się Park. W ciągu godzinnej jazdy oglądnęliśmy też film dokumentalny o założycielce Parku – Sangduen Lek Chailert. Lek, jak ją wszyscy nazywają, wychowała się w małej wiosce, w północnej części Tajlandii. Kiedy była małą dziewczynką jej rodzina przygarnęła osieroconego słonia, który stał się jej kompanem i przyjacielem. Po ukończeniu studiów Lek postanowiła poświęcić życie ratowaniu słoni i otworzyła Elephant Nature Park. O Lek i Parku powstało wiele dokumentów i artykułów. Jest ona też laureatką wielu nagród, wśród których znajduje się również Polish Foundation Award.

Lek z jednym ze słoniątek, urodzonych w Parku.
Lek z jednym ze słoniątek, urodzonych w Parku.

Kiedy wchodzisz na teren Parku to nagle wydaje ci się, że właśnie przeniosłeś się do zupełnie innego wymiaru. Wielki teren otoczony jest zielonymi górami, i lasami. Nie ma wokół nic, co mogłoby zakłócać spokój przechadzających się wszędzie słoni. I to jest właśnie w tym wszystkim niezwykłe – słonie, bez łańcuchów, bez uwięzi, chodzące gdzie tylko mają ochotę. Widziałam już parę razy z bliska słonie, ale za każdym razem były one do czegoś przywiązane. Tym razem mogłam podziwiać je prawie tak samo, jakby były zupełnie na wolności. Prawie – bo teren Parku jest ogrodzony. Większość słoni nigdy nie będzie na zupełnej wolności, bo prawie wszystkie z nich są stare, schorowane, za bardzo uzależnione od człowieka. Istnieje też duże ryzyko, że po ich uwolnieniu znowu dostaną się w ręce człowieka, a to przeważnie kończy się dla zwierząt torturami i śmiercią.

Najpierw zatrzymujemy się na karmienie. Słonie podchodzą do dużego drewnianego tarasu, na którym stoimy i wyciągają trąby po owoce i warzywa. Każdy ze słoni ma swojego przewodnika, z którym jest bardzo związany i który dba o to, żeby słoń nie zrobił sobie ani nam  krzywdy. Przewodnicy nie używają wobec słoni metalowych haków, które zobaczyć można podczas turystycznych przejażdżek. Haki to powszechnie stosowany sposób na wymuszanie posłuszeństwa u zwierząt. Przeważnie, kiedy słoń nie robi tego, czego się od niego oczekuje, hak wbijany jest w przednią część głowy zwierzęcia, najbardziej wrażliwe miejsce na ciele. W Elephant Nature Park takich metod i narzędzi nie znajdziecie.

Karmienie tych olbrzymów jest naprawdę fascynującym przeżyciem. Nie tylko można po raz pierwszy poczuć jaka jest naprawdę skóra słonia, ale także doświadczyć ich ciekawości i inteligencji. Dla bezpieczeństwa, nie można za bardzo zbliżać się do barierek, dzielących od nas zwierzęta, ale to zupełnie nie przeszkadza im przeszukiwać trąbą kosze z owocami, w poszukiwaniu ich ulubionych kawałków, no i naszych kieszeni w nadziei, że tam też coś znajdą.

Po karmieniu jest pora na spacer wokół parku, gdzie co chwila spotykamy stado słoni. Są małe, paromiesięczne słoniątka i staruszki. Do jednych można się zbliżać i głaskać (niektóre bardzo lubią drapanie koło ucha), od innych trzeba trzymać się z daleka. Przyglądamy się jak mała grupa słoni tapla się w brązowym błocie. Odwiedzamy mały szpital, w którym pracują wolontariusze z całego świata. Pomagamy przy obieraniu owoców i warzyw na kolejne, popołudniowe karmienie.

Cały czas nasz przewodnik edukuje nas o tym, jak traktowane są te majestatyczne zwierzęta w Azji. Przeważnie używa się ich do przejażdżek dla turystów, ale też do wycinki lasów i transportu drzewa w dżungli. Preceder ten jest w Tajlandii nielegalny, ale nadal na terenach, gdzie trudno jest dotrzeć, ludzie używają w tym celu słoni. Nie byłoby nic w tym złego, zwierzęta te od wieków służyły człowiekowi, gdyby nie to w jaki sposób się je trenuje.

Słoń, po schwytaniu, lub nawet taki, który urodził się w niewoli, związywany jest liną, tak żeby nie mógł uciec i zaganiany jest do małego, drewnianego boksu. Słoń jest tez dźgany wielokrotnie wspominanymi hakami, nie tylko w głowę, ale również w inne części ciała.

Boks jest tak zbudowany, by słoń nie mógł się w ogóle ruszać. Drewniane belki wbijają się w jego skórę. Nie ma dostępu do wody ani jedzenia. Nie pozwala mu się też spać. Słonia tak trzyma się od 3 dni do tygodnia, zależnie od tego jak bardzo zwierzę stawia opór, i przez ten cały czas bije się go i używa haków do ranienia go w różne części ciała.

Ta sama metoda jest stosowana przy ‘tresurze’ słoni do turystycznych przejażdżek.

Po lunchu, który jest w całości wegetariański, nasz przewodnik zaprasza nas do oglądnięcia kolejnego filmu dokumentalnego. Tym razem ostrzega, że film zawiera drastyczne sceny i nie jest on przeznaczony dla tych bardziej wrażliwych. Ja, co prawda, jestem wrażliwa, ale decyduję się na oglądnięcie filmu. Przez około godziny pokazywany jest cały proceder tresury słonia. Część widowni wychodzi, gdzieś płacze dziecko, ja co parę minut zamykam oczy….

Dokument wspomina kolejną ważną rzecz. Na niektórych ulicach miast w Tajlandii można spotkać małe słoniątka ze swoimi właścicielami, proszących o pieniądze. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że nie ma w tym nic złego. Jednak, okazuje się, że te słonie nie tylko trzymane są w okropnych warunkach, bez wody i cienia, które są im niezbędnie potrzebne, ale też budowa ich ciała nie jest przystosowana do życia w mieście. Ich stopy i nogi, mimo że tak wielkie, są bardzo wrażliwe na wibracje podłoża. W mieście, gdzie przejeżdżają samochody i obok nich przechodzi tysiące ludzi, wibracje są tak intensywne, że u zwierzęcia wywołują ból.

Trzymanie słoni w miastach jest nielegalne i rzadko można je spotkać na ulicach. Co biedniejsi Tajowie cały czas jednak łamią prawo.

Kąpiel
Kąpiel

Po obejrzeniu filmu nasz przewodnik zabiera nas na kolejną wycieczkę po Parku i kolejne karmienie. Tym razem spotykamy stado słoni nad rzeką i jest to mała rodzina, do której bez obaw możemy się zbliżyć. Możemy się nawet przytulić.

Na sam koniec dnia czeka nas coś, co ja uważam za najlepsze, kąpiel w rzece. Nie ma tutaj siadania na grzbietach zwierząt i zanurzania się w wodzie, jak to widać na broszurach reklamujących inne miejsca ze słoniami. Tutaj jesteśmy my, plastikowy kubeł i spokojnie stojące w strumieniu słonie. Po 15 minutach polewania tych olbrzymów kubłami wody, wydaje mi się, że odpadną mi ręce.

Dzień kończymy z jedną z ulubienic naszego przewodnika – starą słonicą, uratowaną z jednej z okolicznych hodowli. Staruszkę oślepiono po tym, jak wpadła w szał, widząc jak jej jedyne dziecko okaleczają metalowym prętem.

Parę dni później moi znajomi siedzieli w jednym z barów, do którego chodzą przede wszystkim bogaci, młodzi Tajowie. Kiedy na ulicy pojawił się mężczyzna prowadzący małego słonia (co w Chiang Mai się w ogóle nie zdarza), część z gości robiła sobie z nimi zdjęcia. Byli jednak i tacy, którzy dzwonili na policję.

Tajlandia ma długą drogę do pokonania, jeśli chodzi o prawa zwierząt. Brak jest edukacji i uświadamiania ludziom jak bardzo dużą wyrządzają innym krzywdę. Panująca wśród ludzi zamieszkujących góry bieda nie pomaga. Lubię jednak myśleć, że dzięki Lek i podobnym jej osobom, to zacznie się zmieniać. A tymczasem, jeśli planujesz odwiedzić Tajlandię, skreśl z lisy przejażdżkę na słoniu. Zamiast tego odwiedź Elephant Nature Park w Chiang Mai.

Autorką tekstu jest Joanna Szreder, która mieszka i pracuje w Tajlandii od około roku. Prowadzi blog The Blonde Travels.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.