fot. Samuel Bailey/CC/Wikimedia

Podpisanie memorandum, dotyczącego środowiskowych  i ekonomicznych uwarunkowań tej koncepcji, pomiędzy Gazpromem i Europolgazem, a także ogłoszenie tego faktu przez prezydenta Wł. Putina wywołało małe trzęsienie ziemi na naszej, rodzimej scenie politycznej. A dlaczego? Ponieważ, o fakcie tym nie był poinformowany premier Tusk. Choć sprawa nie jest nowa, to politycznie jest bardzo wrażliwa. Minister Skarbu składał na tę okoliczność mętne wyjaśnienia, a wicepremier Piechociński bagatelizował sprawę. Kolejny raz byliśmy świadkami jak słaba jest współpraca międzyresortowa, jak niedookreślona jest w takich kwestiach rola służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju, jak nieefektywny jest nadzór właścicielski ministra Skarbu nad podległymi mu spółkami.

Póki  co na polu, niestety nie walki tylko zamieszania, poległ jeden minister. Jest już na jego miejscu nowy i zobaczymy czyje głowy jeszcze polecą. Podejrzewam, że tych, których nie tak dawno powoływał ten odwołany.

Ale problem pozostaje. A tym problemem jest: jak ułożyć polityczną i gospodarczą współpracę z  Rosją? I na to pytanie nie mamy, w zasadzie od 1990 roku, odpowiedzi. Z jednej strony powinno nam na tej współpracy zależeć. Moglibyśmy odgrywać rolę kraju tranzytowego, zwiększać eksport naszych produktów, podejmować próby inwestowania, rozwijać wymianę turystyczną, kulturalną i naukową. Z drugiej strony lęki, historyczne zaszłości, wzajemna nieufność powodują, że każda oferta rosyjska: czy to prywatyzacyjna, czy to związana z przesyłem gazu i ropy, czy to wspólnej budowy elektrowni atomowej w Kaliningradzie, czy to propozycja stworzenia połączenia kolejowego Moskwa-Wiedeń, są odrzucane. Nałożyła się na to jeszcze katastrofa smoleńska i cały splot napięć jakie wywołała we wzajemnych stosunkach oraz głębokie i chyba na lata trwałe pęknięcie wśród Polaków na tle różnej oceny przyczyn tego dramatu.

Można odnieść wrażenie, że rząd czuje się sparaliżowany tymi okolicznościami i nie jest gotów do strategicznego partnerstwa z Rosją. Nie będąc zdolnym do konstruktywnych działań zasłania się często troską o interesy Ukrainy, uważając np. iż nasza zgoda na „pieremyczkę” odsuwa ten kraj od Unii Europejskiej i wpycha go w objęcia Rosji. Marek Siwiec, obecnie euro deputowany, a swego czasu, za prezydentury A. Kwaśniewskiego, nawet szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego ( BBN) użył stwierdzenia, że nasza zgoda na „pieremyczkę” to zdrada Ukrainy. Uf! A czy Ukraina wypowiada się w tej sprawie? A czy Ukraina troszczy się  o nasz interes gdy z dnia na dzień wstrzymuje import koksu ( w 100%) i węgla koksującego (w 50% ) z naszego kraju? A czy Ukraina troszczy się o własny wizerunek w Europie przetrzymując w więzieniach liderów opozycji? Żeby była jasność. Jestem za jak najszerszą współpracą z Ukrainą. Ale jestem też za partnerską współpracą z Rosją. I musimy w tym wszystkim umieć wywarzyć własny interes.

Niektórzy politycy i publicyści przywołują kalki z bliższej i dalszej historii naszych stosunków z Rosją. Najświeższym tego przykładem jest stawianie znaku równości między dramatem Katynia z 1943 i Smoleńska z 2010 roku. Otóż takie myślenie prowadzi na bezdroża, donikąd. Sytuacja w jakiej znajdujemy się obecnie nie jest w niczym porównywalna z tą z okresu międzywojennego, a i z wcześniejszą tym bardziej. Jesteśmy w UE i w NATO. To są prawdziwe korzenie naszego bezpieczeństwa. I z tych pozycji, w porozumieniu i z UE i z NATO, winniśmy ułożyć nasze relacje z Rosją. Bo przecież Rosja też się zmienia. To już nie jest kraj Iwana Groźnego, Katarzyny II, Stalina czy Breżniewa. Oczywiście, że jeszcze długo (?) Rosja nie stanie się demokratycznym państwem prawa, jakbyśmy chcieli. Rosja Putina jest ( staje się) autorytarnym państwem prawa – rosyjskiego, jak powiedział niedawno mądry prof. Adam. D. Rotfeld. I nie ma się co obrażać na taką Rosję. Jakoś ani Niemcom, ani Francuzom, ani Anglikom, Finom i Holendrom, a także Amerykanom nie przeszkadza to aby, aby próbować wciągać Rosję w orbitę oddziaływania euroatlantyckiego, także przez współpracę gospodarczą.

fot. Samuel Bailey/CC/Wikimedia
fot. Samuel Bailey/CC/Wikimedia

Jeżeli spojrzymy na bieg rurociągów gazowych z Rosji na Zachód to jesteśmy nimi już otoczeni. Nasze napinanie mięśni w sprzeciwie wobec budowy Nord Stream na dnie Bałtyku nic nie dało. Nasze, od 15 lat, liczenie na gazociąg Nabucco, transportującego gaz z Iranu i z Azebejdżanu czy pomysł pompowania gazu ze złóż norweskich pozostają w sferze szlachetnych idei. Przez Polskę przechodzi gazociąg jamalski tzw. Jamal 1, zbudowany za komuny i jest szansa na  Jamal 2 zwany właśnie „pieremyczką”. My na to odpowiadamy, że Jamal 2, zgodnie z porozumieniem z 1993 roku miał biec równolegle do Jamalu 1 (czyli ze wschodu na zachód, a nie na południe). Ale zapominamy, że było to 20 lat temu i, że nie było wówczas Nord Streamu przeciw  któremu tak protestowaliśmy, niestety w osamotnieniu. Bliższy zatem jestem opinii Waldka Kuczyńskiego (GW z dn.10.04.13) niż Janusza Steinhoffa (GW z dn.12.04.13), których lubię i szanuję, że mamy walny udział w tym, że został zbudowany gazociąg bałtycki, który Radek Sikorski, jeszcze jako minister Obrony Narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego nazwał mało odpowiedzialnie „nowym paktem Ribentrop – Mołotow”.

Ten brak klarownej polityki dotyczącej zasad i reguł współpracy z Rosją legł, jak mniemam, u podłoża konstatacji prezydenta B. Komorowskiego, że zostaliśmy lekko, jako państwo rozegrani w wyniku aktywności medialnej prezydenta Rosji. A więc nie dajmy się dalej rozgrywać. Lecz czy potrafimy temu sprostać?

Jan Król, 21.04.2013.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.