Jeżeli widzimy, na licznych zdjęciach obiegających świat, najbardziej rozpoznawalną parę gejowską – Eltona Johna z Davidem Furnishem – i adoptowanym przez nich jednorocznym synkiem Zacharym, na którym D. Furnish występuje jako mąż, to rozumiem, że E. John odgrywa rolę żony, a idąc dalej pierwszy jest ojcem, a drugi matką. Świat staje jednak na głowie! Szczęśliwie tylko 14% rodaków takie relacje uznaje za rodzinę. Zdecydowana większość ma zatem poglądy klasyfikowane jako konserwatywne. Czy takiego konserwatyzmu należy się zatem wstydzić? W żadnej mierze! Osobiście jestem chyba liberalnym konserwatystą. Takie związki i inne mogą i mają mieć prawo do istnienia (liberalizm), ale nie one są naturalną i fundamentalną tkanką życia społecznego (konserwatyzm).

A gdy z drugiej strony spojrzymy na modne singielstwo i ewentualną jednodzietność par heteroseksualnych to powstaje pytanie skąd się wezmą dzieci do adopcji nie mówiąc o zastępowalności pokoleń. Oczywiście, że Azja i Afryka może zasilić nasz kontynent i kraj, i może jesteśmy na to skazani, ale będzie to już inna Europa i inna Polska. Nie wiem czy lepsza czy gorsza, ale zapewne inna.

Zaskoczył mnie więc tekst, interesującego skądinąd publicysty i wykładowcy  krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego Janusza A. Majcherka,: „Polacy liczniejsi czy zamożniejsi” (GW z dn. 7.03.13). Sprowadza on bowiem całe złożone zagadnienie dzietności do wąsko ekonomicznego rozmiaru stwierdzając, że duża liczba posiadanych dzieci nie ma wiele wspólnego z bogactwem. I zapewne ma sporo w tym stwierdzeniu racji, gdyż rzeczywiście można wymienić  mniej liczne społeczeństwa i rodziny, które są bogate, jak też liczniejsze, które są biedne. Ale są też społeczeństwa i rodziny niewielkie i biedne oraz duże, które są bogate. Nie ma więc Panie Profesorze prostej zależności pomiędzy zamożnością i liczebnością danego społeczeństwa czy rodziny. Wpływają na to liczne czynniki historyczne, kulturowe, religijne, społeczne, wychowawcze i inne.

Jeżeli mamy w Polsce z jednej strony pokaźną emigrację zarobkową, a z drugiej za wysokie bezrobocie to nie wynika to z nadmiaru ludzi, tylko ze źle zorganizowanej pracy tu, na miejscu (czy ktoś mógłby wyobrazić sobie bankructwo wielu firm budowlanych w okresie największego boomu inwestycyjnego, które pociągnęło za sobą bezrobocie ok. 150 tys. ludzi?).  A gdyby był wyższy przyrost naturalny, nie na poziomie 1,3 jak obecnie co sytuuje nas na szarym końcu krajów nawet w Unii Europejskiej, ale powyżej 2, to nie musielibyśmy zamykać szkół, nauczyciele nie traciliby pracy, a starzejące się społeczeństwo miałoby szansę na lepszą opiekę i zmniejszenie syndromu samotności ze wszystkimi jego konsekwencjami. Są tacy, którzy samotność lubią i ją wybierają. Ale ja im tego nie zazdroszczę.

Ucieszyło mnie, że w pewnym momencie autor docenił dzieci, z innych niż ekonomiczne powodów, pisząc: „Osoby posiadające potomstwo inaczej, bardziej zapobiegliwie i odpowiedzialnie myślą o przyszłości wspólnoty w której żyją i żyć będą ich dzieci”. Ale, aby taki cel osiągnąć wystarczy, zdaniem J. A. Majcherka, jedno, najwyżej dwoje dzieci. Nie potrzeba więcej czego wymaga zastępowalność pokoleń. I tu się znowu nie zgadzam z autorem.

Wieloletnie badania nad kondycją Polaków, prowadzone przez prof. Janusza Czapińskiego, jednoznacznie pokazują, że naszą narodową przywarą jest brak wzajemnego zaufania i biorący się m. in. stąd brak zdolności do współpracy. Jedynaki, na ogół, są pod tym względem uboższe. Rodzeństwa nie zastąpi, ani żłobek, ani przedszkole. A szkoła z taką egoistyczną postawą najczęściej już sobie nie radzi, co więcej nasz system edukacji takie postawy konserwuje. Nie przyrównujmy się też do chińskiej polityki jednego dziecka. Oni w ten sposób tworzą, może bogatsze, ale bardzo nieszczęśliwe społeczeństwo z gigantycznym problemem naturalnego doboru (zdecydowana nadwyżka mężczyzn z powodu uśmiercania dziewczynek).

To, że kurczymy się jako nacja jest faktem. Tym razem zgadzam się z prof. Majcherkiem, że wszelkie akcyjne (choćby becikowe) zachęty finansowe nie zmienią tego trendu. Musi istnieć długofalowa polityka prorodzinna. Ale również musi pojawić się swego rodzaju moda na wielodzietność przez dostrzeżenie w macierzyństwie i ojcostwie wspaniałego ubogacenia sensu swojego życia. Bo poza słynnym pytaniem „jak żyć?” warto stawiać sobie pytanie „po co żyć?”. Może  wtedy też zmniejszy się liczba osób nie mogących na nikogo liczyć w pokonywaniu swoich życiowych problemów.

Jan Król, 17.03.2013.

3 KOMENTARZE

  1. O starości i samotności w wieku starczym nie myślą osoby młode – bo ich to na razie nie dotyczy i nie sięgają myślami tak daleko. Obrazek dużej rodziny, która spotyka się np. przy okazji świąt, wszyscy uśmiechnięci cieszą się na spotkanie, to pomału pozostaje w sferze marzeń. Pewnie każdy by tak chciał, ale rzeczywistość nie do końca na to pozwala. Podobno co trzecie małżeństwo w Polsce rozwodzi się. Wymagania na rynku pracy rosną, często są wygórowane, widząc to od najmłodszych lat rodzić stara się wykształcić jak najlepiej swoje dziecko (dodatkowe zajęcia, języki, dobre szkoły, co za tym idą pieniądze). Podchodząc do tego w ten sposób łatwiej jest zapewnić dobry start jednemu niż już trójce dzieci. Obecny świat opiera się na konsumpcjonizmie, wartości rodziny zacierają się, czego nie popieram, ale pod prąd ciężko czasem iść. I zamiast wpajać tę wartość młodym, to zacznie się budować nowoczesne domy pogodnej starości…

  2. Jako jedynaczka muszę zabrać głos w obronie własnej i innych jedynaków. Polecam autorowi artykuł pt.”Jedynak znaczy egoista?” (wp.pl). Cytując Darię Jaworską psychologa dziecięcego polowania na jedynaków rozpoczęły się w XIXw. kiedy amerykański psycholog Granville Stanley Hall napisał swoją książkę. Pojawiające się kolejno teorie utrwalały stereotypowe przekonanie, że dziecko bez rodzeństwa jest zimne, egocentryczne i samolubne. Dopiero w latach 70-tych XXw. profesor psychologii z Uniwersytetu w Teksasie Toni Falto przeanalizowała wyniki 115 badań dotyczących jedynaków. NIE POTWIERDZIŁY przewagi cech przypisywanych jedynakom (egoizm, samolubność) u dzieci wychowywanych w pojedynkę. Pod tym względem jedynacy nie różnią się niczym od dzieci posiadających rodzeństwo!!!
    Zachęcam do lektury artykułu.

  3. Jeśli to prawda to zwracam honor wszystkim jedynaczkom i jedynakom. Ale wydawało mi się, że jest inaczej bo od kilku jedynaków wiem jak bardzo pragnęli rodzeństwa. A i rodzicom jest lżej kiedy dzieci bawią się ze sobą nawet jak hałasują czy się biją. Toż to sama szkoła życia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.