Birmańska ulica - autorka na tle fotografii Aung San Suu Kyi.

Tun Nay Win znaczy Jasność Słońca. I rzeczywiście widać w nim ten blask: mimo że w birmańskim więzieniu przeżył koszmar, mimo że waży niespełna 50 kg, uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Nie opuszcza go też odwaga i wiara w sprawę, za którą trafił do więzienia – wciąż dźwiga bibułę z wywrotowymi tekstami, za którą może trafić znowu tam, skąd niedawno wyszedł. Więzienie opuścił na mocy amnestii, która rządząca tym krajem twardą ręką od ponad 50 lat junta wojskowa ogłosiła jako gest dobrej woli wobec świata zachodniego, którego pomocy Birmańczycy dramatycznie potrzebują. Zwykli ludzie – bo łakną wolności i normalnego życia, ale przede wszystkim generałowie – którzy, zwłaszcza po arabskiej wiośnie, w zbliżeniu z Zachodem upatrują szansy na utrzymanie władzy. Bo prędzej czy później z pewnością by ją stracili. Wprawdzie nadal trzymają rodaków na krótkiej smyczy, to jednak na ulicach widać pierwsze powiewy politycznej wiosny. Generałowie zrzucili mundury, zastępując je zachodnimi garniturami, które wprawdzie są obcym kulturowo elementem, gdyż birmańscy mężczyźni noszą longi, rodzaj długiej spódnicy, to jednak z ulic zniknęły znienawidzone, zielone uniformy birmańskiej armii. Pojawiły się za to widoczne na każdym kroku zdjęcia narodowej ikony, symbolu walki o wolną Birmę – Aung San Suu Kyi, laureatki Pokojowej Nagrody Nobla.

Birmańska ulica - autorka na tle fotografii Aung San Suu Kyi. / fot. Ewa Lewicka

Jeszcze niedawno rzecz nie do pomyślenia – za fotografię noblistki lub nawet wzmiankę o niej ludzie wtrącani byli do licznych w tym kraju więzień. Na fali ostatniej odwilży generałowie złagodzili jednak cenzurę, zgodzili się na opozycyjne media,  związki zawodowe i zgromadzenia, ale mimo to Birma pozostaje najbardziej zamkniętym krajem świata. Nie działa tam międzynarodowa sieć telefonii komórkowej, dostęp do sieci internetowej jest bardzo ograniczony i w pełni kontrolowany, turyści mogą przekraczać granicę jedynie drogą powietrzną, a po kraju tysięcy stup – przemieszczać się wytyczonym turystycznym szlakiem. Jednak największym dotąd symbolem odwilży było zwolnienie po 15 latach z aresztu domowego Aung San Suu Kyi, a w ślad za tym – amnestia dla kilku tysięcy ludzi, w tym kilkuset opozycjonistów. To otworzyło drogę do grudniowej wizyty w Birmie amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton i zapowiedź ponownego nawiązania stosunków dyplomatycznych z tym krajem. Zmianom w Birmie z uwagą przygląda się też Unia Europejska.

Prawdziwym testem na szczerość intencji generałów mają być jednak kwietniowe wybory uzupełniające do parlamentu, w którym niespełna 50 miejsc na ponad 660 przeznaczone mają być dla opozycji. Głównym faworytem jest oczywiście Narodowa Liga na Rzecz Demokracji pani San Suu Kyi, która 20 lat temu wygrała ostatnie wolne wybory w tym kraju, szybko zresztą unieważnione przez dyktaturę. Już za kilka dni cały świat z uwagą śledzić będzie przebieg wyborów w Birmie, ale przede wszystkim to, co wydarzy się po nich. Wydaje się, że wszystkim zależy na pomyślnym zakończeniu. Birma, która stanęła nad gospodarczą przepaścią, otwiera się na świat, oczekując w zamian zniesienia międzynarodowych sankcji. Ich dalsze utrzymanie niechybnie pogłębi nędzę i jeszcze bardziej uzależni ten kraj od jego głównego sojusznika  Chin. Zachodowi umożliwi z kolei nowy podział stref wpływów w Azji, nie wspominając o nowych, atrakcyjnych rynkach.

***

Birma to kraj, w którym ponad 50 proc. budżetu pochłaniają wydatki na obronność, 10 proc. na edukację,  a tylko 3 proc. – na ochronę zdrowia. Przedstawiciele instytucji rządowych zarabiają około 200 dolarów miesięcznie, ale nauczyciele już tylko ok. 60. Tymczasem niezbędne minimum dla trzyosobowej rodziny to 130 dolarów. Zważywszy na fakt, że przedstawiciele klasy uprzywilejowanej stanowią znaczną mniejszość, reszta społeczeństwa na co dzień zmaga się z permanentnym niedostatkiem i biedą. Pomimo, że kraj posiada jedne z największych złóż kruszców i kamieni szlachetnych (m.in. jadeitu, rubinów, szafirów), gazu i ropy naftowej, a także niezwykle żyzne ziemie i atrakcyjne turystycznie miejsca, jest jednym z najbiedniejszych i najbardziej zacofanych krajów Azji. Birmańska droga do socjalizmu połączona z krwawą dyktaturą wojskowych i międzynarodowym embargiem, będącym odpowiedzią na gwałcenie praw człowieka, doprowadziły ten kraj do bankructwa i izolacji. Wszelkie próby niezadowolenia przejawiające się w masowych protestach studentów czy buddyjskich mnichów były krwawo tłumione, tak jak podczas szafranowej rewolucji w 2007 r., która nazwę swą wzięła od koloru mnisich szat. Na ulice Rangunu, dawnej stolicy Birmy oraz  Mandalay wyszło kilkanaście tysięcy mnichów. Nie wiadomo dokładnie ilu wtedy ich zginęło, z pewnością tysiące trafiło do więzień.

***

Po wyjściu z więzienia Tun Nay Win cieszy się wolnością i  życiem rodzinnym, zmaga się jednak, jak większość jego rodaków, z powszechnym niedostatkiem.

Tun Nay Win, autorka oraz towarzyszka w podróży. / fot. Ewa Lewicka

Jako były więzień polityczny nie może wrócić do wykonywania zawodu nauczyciela, więc dorabia jako przewodnik nielicznych zagranicznych turystów, którym uda się dotrzeć do jego rodzinnego stanu Arakan na zachodnim wybrzeżu Birmy. Pokazuje im nie tylko Mrauk U – starożytne miasto z setkami stup i klasztorów, wozi do odległych wiosek zamieszkałych przez Chinów – jedynego plemienia na świecie, w którym kobiety tatuują twarze, ale przede wszystkim opowiada historię prześladowań politycznych, ekonomicznych  i etnicznych Arakanów.

Bo konflikt w Birmie toczy się nie tylko na płaszczyźnie społeczeństwo kontra reżim wojskowych, ale dotyczy także dominacji Birmańczyków nad innymi grupami etnicznymi, których jest w tym kraju ok. 130. Oprócz Birmańczyków, najliczniejszymi grupami są Szanowie, Karenowie, Kaczinowie i Arakanowie, którzy walczą o autonomię. W trwającej od ponad 60 lat wojnie z Kaczinami nastąpiło ostatnio zawieszenie broni.  Obok walki o wyzwolenie spod władzy generałów trwa równolegle protest przeciwko narodowej unifikacji grup etnicznych, które zabiegają o zachowanie własnej tożsamości, kultury i języka, opierając się powszechnej birmanizacji. Te ze stanów, które sprzeciwiają się głośniej, są bardziej izolowane i dyskryminowane. Tak jak społeczność Arakanu. Zamieszkały przez ok. 3 mln mieszkańców region, jest tak zasobny w surowce naturalne, spuściznę historyczną i kulturową, wspaniałe zabytki oraz niezwykle atrakcyjne plaże nad Zatoką Bengalską, że mógłby być krainą mlekiem i miodem płynącą. Tymczasem to jeden z najbardziej zacofanych cywilizacyjnie i zapomnianych regionów Azji. Oparty głównie na handlu, rolnictwie i hodowli bydła, pozbawiony praktycznie jakiegokolwiek przemysłu, oprócz pół naftowych i gazowych eksploatowanych na Morzu Andamańskim przez chińskie, koreańskie i hinduskie koncerny. Większość mieszkańców Arakanu żyje w odległych, porozrzucanych wioskach prowadząc prosty, wręcz prymitywny tryb życia w swoich bambusowych chatkach oświetlanych świecami lub prądem z małych generatorów. Elektryfikacja, jak do wielu miejsc w tym kraju, tam nie dotarła, choć Birma mogłaby być energetyczną potęgą na skalę nie tylko Azji. Tam czas zatrzymał się w XIX wieku. Mężczyźni pracują w polu i łowią ryby, posługując się najbardziej prymitywnymi narzędziami. Kobiety zbierają drewno na opał, uprawiają warzywa, gotują i opiekują się dziećmi, których edukacja kończy się zazwyczaj na podstawach przekazywanych im w buddyjskich klasztorach.

***

Tun Nay Wina boli jednak najbardziej nawet nie powszechna bieda i cywilizacyjne zapóźnienie Arakanów, ale próby zatarcia bogatej historii i kultury stanu. Dzisiaj językiem arakańskim mówi zaledwie połowa mieszkańców tego stanu, wspaniałe zabytki popadają w ruinę, a historia w zapomnienie. Nie prowadzi się tam praktycznie żadnych prac archeologicznych. Do dziś na polach, na których wypasa się bydło, można dostrzec ledwo już widoczne spod trawy pozostałości murów miejskich wychodzących daleko poza dawną stolicę stanu. No Win prowadza swoich turystów przez pełne bydła pola, aby pokazać im z dumą jak wielkie było ich królestwo. Bo Birmańczykom, z których wywodzą się generałowie, nie zależy  na zachowaniu tożsamości  i spuścizny Arakanów, których historia sięga trzech tysiącleci przed naszą erą. Przez wieki Birmańczycy podbijali zasobne ziemie Arakanów, pokonując ich ostatecznie w 1784 r., paląc symbol ich władzy – pałac królewski w Mrauk U,  po którym dzisiaj zostały ledwie resztki murów.

Rzeka Kaladan, jedyna dostępna droga do Mrauk U. / fot. Ewa Lewicka

Mrauk U znajduje się poza wytyczonym przez dyktaturę szlakiem największych atrakcji Birmy, a dotarcie tam jest niezwykle uciążliwe. Dostać się tam można praktycznie jedynie rzeką Kaladan, płynąc promem ponad 6 godzin, a zatrzymać w jednym z zaledwie trzech hoteli. To sprawia, że tamtejsi mieszkańcy pozbawieni są nie tylko częstego kontaktu z zachodnimi turystami, ale przede wszystkim – dopływu gotówki, która umożliwiłaby im znośniejszą egzystencję i szybszy rozwój tego regionu. Oczywiście ma to swoje plusy, zachodni turyści, którzy tam docierają, zachwycają się nieskażonym nadmiernym rozwojem cywilizacji regionem, gdzie pośród wspaniałych średniowiecznych stup toczy się normalne wiejskie życie: dziewczyna wypasa krowy, ktoś wiezie wodę, młodzi mnisi rąbią drewno, rolnik zbiera ryż, dzieci wdrapują się na stupy, a obok przechodzą birmańskie kobiety osłonięte parasolkami. To jak powrót do przeszłości. Może paradoksalnie junta wyświadcza temu stanowi olbrzymią przysługę, izolując go od świata? Bo turystyczne hity Birmy, miasta Bagan i Mandalay, pozbawiono już prawdy. Spośród tysięcy stup wysiedlono ludzi, ich chaty rozebrano, aby wysterylizować obszar pod turystyczny przemysł.

Pośród wspaniałych średniowiecznych stup toczy się normalne wiejskie życie.

***

Tun Nay Win oczywiście cieszą nadchodzące wybory, choć nie spodziewa się po nich tego, o co walczył. On, jak i duża część działaczy opozycyjnych wywodzących się spoza Birmańczyków, uważają że ostatnia odwilż nie przyniesie szerszych zmian. Nawet jeśli generałowie oddadzą kiedyś władzę, nie oznaczać to będzie końca konfliktu w Birmie. Obawiają się, że dzisiejsza opozycja z Aung San Suu Kyi, która sama jest Birmanką, przejmie władzę, nie dopuszczając do niej zbyt wielu przedstawicieli innych grup narodowościowych, nie mówiąc już o zgodzie na częściową choćby autonomię. Co więcej, wskazują, że odwilż jest iluzoryczna, a Zachód nie powinien dać się łatwo zwieść pozorom demokratyzacji. Apelują jednocześnie do międzynarodowej opinii, aby nie znosić embarga tak długo, dopóki nie zostaną zagwarantowane prawa wszystkich grup narodowościowych w Birmie.

9 KOMENTARZE

  1. Uważam, że „Gazeta Kaszubska”, jako medium regionalne, powinna w większym stopniu zająć się propagowaniem zagadnień związanych z kulturą, historią i codziennością ziemi kaszubskiej. Jakkolwiek powyższy tekst jest interesujący, jednak nadawałby się bardziej dla tygodnika podróżniczego, niż do portalu, w założeniu mającym promować tematykę lokalną.

  2. Bardzo ciekawy artykul, ktory poszerza nasze horyzonty i wiedze o tak odleglym kraju! A co do komentarza Jarka to czasami warto wyjrzec poza koniec wlasnego regionu (nosa) i pamietac o tym, ze dzieki przemianom w naszym kraju i wolnosci wlasnie mniejszosc kaszubska moze pielegnowac swoja tozsamosc i kulture!!!A Arakanowie dopiero sa na pocztku tej drogi.

  3. Nie do końca zgadzam się z opinią Jarka. Gazeta regionalna oczywiście powinna informować głównie o sprawach lokalnych, ale też nie powinna zamykać się na świat ją otaczający. Ponadto jest to relacja z podróży mieszkanki regionu, a fajne jest to, że gazeta pisze o poglądach, pasjach czy działaniach mieszkańców regionu, nawet jeśli te nie dotyczą bezpośrednio spraw lokalnych. Ja się cieszę, że gazeta jest takim otwartym forum.

  4. Przy okazji tego artykułu warto podkreślić, że w mediach brakuje wiadomości na temat Birmy. Zwłaszcza publicystyki na temat złożonych problemów politycznych i kulturowych tego kraju. Dlatego chwała Autorce, bo tym wyczerpującym artykułem wypełnia sporą lukę na temat Birmy. Warto dodać, że pozycji książkowych na temat tego kraju w języku polskim jest (aż!) trzy. Chciałoby się zobaczyć kolejną, autorstwa Beaty Ostrowskiej.
    Beata, dziękuję Ci za wspólną podróż, inspirujące rozmowy i wspaniałą atmosferę. Myślę, że do Birmy warto jeszcze wrócić. Pamiętasz – ktoś powiedział, że Birma to najbardziej fotograficzny kraj świata i wszystkie podpisałyśmy się pod tym zdaniem. A więc także dlatego.
    Gratuluję świetnego artykułu!

  5. Dobry, ciekawy, rzeczowy artykuł. Rzadkość. Piękne zdjęcia. Pozdrawiam autorki i trzymam kciuki za pomyślność Birmy.

  6. A ja Kaszubem nie jestem (i nigdy nie bede ;) ) ale tekst wielce interesujacy i tylko dzieki niemu trafilem na ten portal. Wiec Sz. P. Jarku tekst jak najbardziej na miejscu gdyz przyciaga czytelnikow.

    Pozdrawiam Autorke i czekam na kolejne interesujace reportaze z podrozy.

    Powodzenia!

  7. Dyskusję o kaszubskości Birmy pozostawię na boku. Za to jeśli chodzi o artykuł to można tylko sobie życzyć żeby tak wnikliwych i rzeczowych tekstów było jak najwięcej. W dodatku ilustrowanych takimi zdjęciami (znam się na tym i według mnie są wybitne). Pozdrowienia dla autorek!

  8. Minglaba czyli witam po birmansku,
    dziekuje z calego serca autorce i fotografce za ten artykul i zdjecia. Udalo mi sie poznac Tun Nay Win na krotko przed jego skazaniem. Takich ludzi sie nie zapomina i dlatego mysle juz o ponownym spotkaniu z Birma i jej mieszkancami.
    Serdeznosci dla autorek
    Janina

  9. Po prostu dobry artykuł napisany przez Kaszubkę z Gdyni :) Czekamy na kolejne teksty!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.