W zamierzchłych czasach realnego socjalizmu odbywałem praktykę dyplomową w jednym z największych zakładów tamtych czasów. Zbierałem materiały do pracy magisterskiej zatytułowanej: „Opłacalność exportu w WSK Mielec”. Opiekował się mną szef działu finansowego, zacny, sympatyczny pan, notabene ojciec mego kolegi z liceum. Ale oprócz opiekunów merytorycznych byli także opiekunowie polityczni z ramienia rządzącej PZPR lub jej młodzieżowego ramienia, którym był ZMS (dla młodych - Związek Młodzieży Socjalistycznej). Pod koniec miesięcznej praktyki poprosił mnie na rozmowę (zapewne mieli to w obowiązkach), właśnie tenże polityczny opiekun, w której zarysował drogę mojej kariery zawodowej gdybym zdecydował się na podjęcie pracy w tym kluczowym dla miasta i regionu przedsiębiorstwie. Dowiedziałem się wówczas, że po odbytym stażu i kilku latach pracy mógłbym zostać kierownikiem sekcji, potem wydziału, a jakbym się sprawdzał to, kto wie, może i poszedłbym w dyrektory. Ale jesteś członkiem partii? – zapytał. Nie, nie jestem – odpowiedziałem - i nie zamierzam nim zostać. I w tym momencie jakby zeszło z mojego rozmówcy powietrze. Cała zarysowana przez niego droga moich awansów legła w gruzach, a rozmowa się urwała.