Kurz powyborczy pomału opada. Ja reaguję z pewny opóźnieniem, ale i z większym namysłem, choć miałem swoje zdanie od chwili ogłoszenia wstępnych wyników. Nie gonię też za honorarium, ani za polityczną karierą. Po prostu tak mam, że interesuję się polityką, a przede wszystkim interesuje mnie los mojego kraju.

Już po pierwszej turze z umiarkowanego optymisty przeobraziłem się w umiarkowanego pesymistę. Ta różnica, 16 punktów procentowych, była zbyt wielka.

Nie roztkliwiając się zbytnio nad przegraną Polski demokratycznej z nacjonalistyczno-klerykalną, małym pocieszeniem jest, że zabrakło tylko, albo aż, pół miliona głosów na 30. milionów uprawnionych do głosowania i ponad 20. milionów głosujących. Trzy przyczyny powodowały ten deficyt, bo o tym, że proporcje układają się jak 1/3 (za) do 1/3 (przeciw) do 1/3 (nie głosujący) wiadomo było na podstawie uśrednionych wyników wielu badań opinii publicznej i, że walka toczy się o około jeden milion wyborców.

Zabrakło wydarzenia, które wobec państwowej machiny propagandowej mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na rzecz Rafała Trzaskowskiego startującego z nieporównanie gorszej pozycji. W tym sensie wybory nie były równe, co gwarantuje Konstytucja. Ale kto by się tym, poza nielicznymi, przejmował.

Tym wydarzeniem, na miarę pokerowego i historycznego zagrania, byłby przyjazd Trzaskowskiego do Końskich, do tej jaskini lwa, aby zmierzyć się z faworytem. Tradycyjnie i defensywnie myślący sztab, doradcy, przemądrzali komentatorzy, bali się, w moim odczuciu, konfrontacji wysuwając argument manipulacji, zastawionej pułapki, przebiegłości strony przeciwnej. Pokerzystą okazał się bezwzględny Jacek Kurski (szef TVP), a nie jego kulturalny brat Jarek (prowadzący Gazetę Wyborczą). Zapomnieli oni wszyscy, że atutem Rafała będzie dostęp do mikrofonu oraz kilkunastu milionowa publiczność zgromadzona przed telewizorami wraz z wielotysięcznym tłumem jego zwolenników, z którymi przed debatą powinien się na miejscu spotkać. Wszystkie media relacjonowałyby to zdarzenie mimo, że TVPiS miałby pierwszeństwo. Nie wiem też czy nie dałoby się wynegocjować, aby dwóch dziennikarzy zadawało krzyżowo pytania – jeden zaakceptowany przez Dudę i drugi przez Trzaskowskiego. To byłaby szansa, aby opozycyjny kandydat przemówił wreszcie nie tylko do swoich zwolenników oraz niezdecydowanych. W ten sposób uszanowałby także drugą stronę, zamieszkującą głównie wsie, małe miasteczka i regiony południowo-wschodniej Polski, którzy czują się lekceważeni, a nawet poniżani przez demokratycznych liberałów. To im ponoć PiS i Duda przywrócili godność. A, że za pieniądze? Tak to już jest, że bliższa koszula ciału. Czy musiałby Rafał Trzaskowski odpowiadać na tendencyjne pytania – NIE! Czy miałby się bać zmanipulowania samej relacji, albo wyłączenia mikrofonu – NIE! To byłaby walka gladiatorów, z szansą, że wygra lepszy. A byłby nim, w moim przekonaniu Rafał Trzaskowski.

Pisałem o tym do sztabowców Trzaskowskiego i publicznie zachęcałem do takiego ruchu. Więc nie wymądrzam się po fakcie. Ale cóż ma do gadania emerytowany polityk? Niewiele. Stało się jak się stało, a ten kontrprojekt w Lesznie z zaproszeniem Dudy, który miał być odpowiedzią na bezczelność jego ekipy nie wypalił. Pozostało przerzucanie się, który z kandydatów bardziej stchórzył. I zwolennicy obydwóch pozostali przy swoim zdaniu.

Nie zgadzam się zatem z Rafałem Trzaskowskim, który w wywiadzie na pytanie: Może mógł Pan pojechać do Końskich…odpowiedział: -To nie byłaby debata, tylko ustawieni ludzie, którzy opowiadaliby nieprawdę. Z prezydentem Dudą i dziennikarzami TVP bym sobie poradził, ale z podstawionymi wyborcami, którzy płakaliby, że ktoś im coś zabrał, ukradł, że ktoś chce seksualizować ich dzieci – byłoby trudno polemizować. (GW z dnia 18-19.07.20).

I tu się fundamentalnie z Rafałem Trzaskowskim nie zgadzam. Nie ma co opowiadać o prezydencie wszystkich Polaków jeśli unika się odpowiedzi na takie pytania, a przede wszystkim unika spotkania z ludźmi, którzy są gotowi takie pytania zadawać. A przecież byłaby to niepowtarzalna okazja, aby wyjaśnić tym wyborcom, że są nafaszerowani kłamstwem i nienawiścią przez media, zwane publicznymi.

Drugi niedostatek to brak, natychmiast po ogłoszeniu wyników pierwszej tury zdecydowanego poparcia dla Trzaskowskiego ze strony trzech pokonanych, czyli Hołowni, Kosiniaka-Kamysza i Biedronia, oraz zaapelowania do swoich zwolenników o takie samo zachowanie, pokazując wagę wyboru przed którym stoją. Ich ego i zapatrzenie w siebie i na tych którzy na nich głosowali wzięły górę i nie pozwoliły się im włączyć bezpośrednio do kampanii swojego niedawnego konkurenta, w sumie bliskiego im programowo. Za późno pojawiło się miękkie poparcie, które okazało się zbyt słabym.

Trzeci powód przegranej to ci wszyscy komentatorzy, symetryści (traktujący tak samo krytycznie obu kandydatów) czy koncentrujący się na krytyce Platformy Obywatelskiej, która ma swoje grzechy, ale nie do wywlekania w takim momencie. Nawet Lech Wałęsa powiedział, że wybierze „mniejsze zło” czyli Trzaskowskiego, a ciągle obecny w mediach Ryszard Bugaj mówił, że chciałby wybrać skarpetkę żółtą lub czerwoną, a oferują mu szarą. Takie głosy demobilizowały wyborców wątpiących, leniwych, niezdecydowanych, niezainteresowanych. Druga strona takich wątpliwości nie miała.

Oczywiście nie ma i nie będzie żadnego dowodu na to, że gdyby te niedostatki nie zaistniały to wynik wyborów byłby inny. Ale przynajmniej nie pozostałby kac, że czegoś się nie dopełniło.

I mamy to co mamy. Prezydenta, który daje się podejść rosyjskim komikom, ewidentnie współgrających z Kremlem, uznając telefon od nich jako autentyczny od sekretarza generalnego ONZ. A sens tej prowokacji jest dla mnie jednoznaczny. Po pierwsze w interesie Kremla jest aby prezydentem Polski był nadal Andrzej Duda – izolujący Polskę w Europie, schlebiający populistom wszelkiej maści, mało samodzielny, skonfliktowany z połową społeczeństwa. Stąd wcześniejsza prowokacja na którą dali się złapać czołowi politycy PO, dając się, jak dzieci, podsłuchiwać w odwiedzanych dwóch restauracjach, a która wspomogła PiS i Dudę w dojściu do władzy w 2015 roku. Obecnie, tuż po wyborach, bo właśnie nie przed nimi, aby nie osłabiać Dudy, uczynili z niego pajaca, który daje się wpuszczać w pogłębianie konfliktu z politykami opozycji, wykorzystując do tego rzekome kontakty z Tuskiem i Trzaskowskim, a także próbują go wrobić w konflikt z Ukrainą pytając czy nie ma w Polsce tendencji do odzyskania Lwowa i inne takie. Na to prowokacyjne, w samej istocie, pytanie, na które nigdy nie mógłby sobie pozwolić sekretarz generalny ONZ, na szczęście odpowiada negatywnie. Ale już na pytanie skąd wziął się w Polsce koronawirus rzuca podejrzenie, że przypuszczalnie z Ukrainy został przywleczony przez zarobkowych imigrantów.

Nie brak też pytań próbujących jeszcze bardziej skłócić nas z Rosją (pomniki żołnierzy radzieckich, sprzeczka z panem Putinem).

Wstyd i hańba pokazująca próżność Dudy, który w oczekiwaniu na gratulacje od światowych przywódców, które jakoś nie nadchodziły, kupił tę intrygę, którą niektórzy w żart próbują obrócić, choć wcale wesołą, a nawet śmieszną, nie jest. Ta wpadka pokazuje również kompromitującą słabość naszego państwa, brak osłony wywiadowczej, kontrwywiadowczej i logistycznej ze strony ludzi obsługujących w tym przypadku prezydenta. To są skutki rozmontowania służb specjalnych i czystek personalnych przeprowadzonych przez PiS, przy aprobacie Andrzeja Dudy. Teraz zbierają tego owoce bezpośrednio. Ale rzecz dotyczy Polski, którą niestety traktują jak swój folwark.

Niełatwe 5 lat przed nami, demokratami. Tym bardziej rąk nie można załamywać, a węch, wzrok i słuch należy wyostrzyć, nie mówiąc o rozumie, którego nie może zabraknąć.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.