Z dzieciństwa, utkwił mi w pamięci Dzień 1 listopada, jako, niestety, „Święto Wszystkich Zmarłych”. W ówczesnej nauce Kościoła = Święci pozostawali w głębokim tle. Na pierwszym planie pozostawali zmarli. Tak było jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku. W moich czasach licealnych (1972-1976), na ówczesnych katechezach, mało mówiło się o Świętych. Tak było stosunkowo długo, zbyt długo. Wraz naszym papieżem Janem Pawłem II oraz papieżami Benedyktem XVI i Franciszkiem, ugruntowało się, jak się wydaje Święto Wszystkich Świętych. A współcześnie (dokładnie 31.10.2019) w mojej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Tczewie, od dobrych kilku lat organizowany jest „Bal Wszystkich Świętych”. A w ostatnich 3-ech latach tczewskie parafie połączyły „siły”, szczególnie organizacji i wspólnoty religijne, i w przededniu 1 Listopada – na głównym placu miejskim (Plac gen. Hallera) ma miejsce swoisty festiwal, festyn dla i z Wszystkimi Świętymi! Zawsze znajdujemy odrobinę czasu, aby na cząstce tego Balu współuczestniczyć.

Z czasów dzieciństwa i młodości licealnej najbardziej pozostaje w pamięci najbliższa rodzina. Początkowo były to Strzelki (1957-1963) pod Starą Kiszewą. Dziadkowie, czyli babcia Teodora i dziadek Klemens (jakże dziś to rzadkie imiona) byli wtedy najważniejsi. Dużo im zawdzięczam. Wtedy prawie wszystkie wakacje (w okresie podstawówki, liceum) spędzało się na wsi. Pamiętam, jak w 1969 roku dziadek Klemens nas obudził, mówiąc: musicie zobaczyć, jak Amerykanie lądują (1969) na Księżycu. W soboty po południu, dziadek zarządzał wielkie porządki. „Porządek musi być”! Tak było prze każdą niedzielą, lub świętem. Dziadek Klemens zmarł w marcu 1989 roku. Właśnie rozpoczęły się rozmowy „Okrągłego Stołu”. Doskonale pamiętam, gdy w końcu tego pamiętnego marca, powiedział: „Teraz już będzie wolna Polska”. Czekał na ten czas i polski cud – pełne pół wieku. A wiosną 1946 roku, gdy społecznie pilnował magazynów w Starej Kiszewie, omal go rozstrzelali żołnierze majora Łupaszki. Ale i tak pewną grupę miejscowych działaczy rozstrzelano. Tak to dramatyczna historia zatoczyła niepospolite koło. Babcia Teodora zmarła 5 lat później. Jej pracowitość (do końca życia) była kultowa. Mawiała o sobie, gdy zbliżała się do 80-tki, że „darmo chleba jeść nie będzie”.  W sumie „dziadkowie” dożyli do równych 80 lat. Jakby się umówili. Najbliżsi rodzice, matka Urszula i ojciec Henryk wychowywali mnie już na Kociewiu, we wsi Nowa Cerkiew (gmina Morzeszczyn). Wychowywałem się w rodzinie kolejarskiej. Ojciec bardzo sobie cenił zawód kolejarza – dyżurnego ruchu. Marzył, aby zostać dyżurnym ruchu na dużej stacji PKP. W Tczewie spełnił swoje zawodowe marzenia. A wcześnie nam czwórce dzieci, mawiał: „W Tczewie będziecie mieli blisko do szkół”. Wiele ojcu zawdzięczam w sferze świadomości i tożsamości. Radio Wolna Europa chodziło prawie na okrągło. Dobrze zapamiętałem pierwsze audycje z pamiętnego grudnia 1970 roku. Zastanawiałem się wtedy, dlaczego, ci co rządzą w PRL, nas tak okłamują? Z kolei matka ciężko pracowała w handlu ( kiosku „Ruchu”, a potem w sklepie spożywczym). Mimo tego, żyło się nam bardzo skromnie. Przykładowo najbardziej pamiętnym mięsem, było „mięso” z hodowanych kaczek (dwa rzuty w ciągu roku po kilkanaście sztuk).  Ojciec zmarł wcześnie w 2003 roku, w wieku 66 lat. Jakże to mało. Noce na PKP zszargały jemu serce. Matka zmarła w 80 roku życia. Do pięknego i planowanego jubileuszu „80-tki”, zabrakło niespełna pół roku. W tamtych latach, w wypadku przy pracy na Żuławach, dokładnie 19 marca  2004 roku, zginęło trzech robotników – w tym mój brat Eugeniusz. Po roku rozpraw, w Sądzie Rejonowym w Pruszczu Gdańskim i w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, zasądzono od firmy, która była odpowiedzialna za ten wypadek w pracy, … kilkaset złotych grzywny. Wtedy po raz pierwszy jako oskarżyciel posiłkowy zobaczyłem niewydolność sądów. Gienio w chwili śmierci miał 32 lata. Był uczciwym, pracowitym i wrażliwym człowiekiem. O takich osobach, nie tylko w rodzinie, zawsze warto pamiętać. Pamiętają jego koledzy. W październiku tego roku, kilku z nich spotkało mnie i rzekli „pan jest bratem Gienia”. Odrzekłem tak, to ja. I odpowiedziałem, cieszy mnie Wasza pamięć i ogromna życzliwość.

W takich dniach, jak Święto Wszystkich Świętych, nie może zabraknąć refleksji o Małej i Wielkiej Ojczyźnie. Zacznijmy od Tczewa. Odeszło do „Domu Pana”, niemało mi bardzo bliskich osób, z którymi działałem w podziemnej „Solidarności”, a szczególnie przy budowaniu samorządu terytorialnego. Koniecznie tu trzeba wymienić przyjaciela i wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej w Tczewie Zdzisława Jaśkowiaka. Nie żyje również od kilku lat Ferdynand Motas, pierwszy demokratycznie wybrany (1990) Prezydent Tczewa. Analogicznie nie ma wśród nas – Ryszarda Hardta, chyba najbardziej pracowitego radnego i szefa Komisji Inwentaryzacyjnej w latach 1990-194. Z samorządu szczebla wojewódzkiego (przewodniczący Sejmiku) na pamięć i uznanie zasługuje prof. Brunon Synak. Dobrze pamiętam jego ojcowską  troskliwość, i gdy trzeba było odwagę. Profesor potrafił odważnie i szczerze mówić premierowi D. Tuskowi, jak wiele jest jeszcze w Polsce do zrobienia. Zwracał też uwagę na niekiedy błędy przy układaniu list wyborczych do parlamentu. I nieco może ogólniej. Z uwagi na znaczenie samorządu terytorialnego, każdy radny ma prawo do szacunku i wdzięczności. Tu pragnę podkreślić, iż najbardziej prospołeczni, ideowi radni byli w pierwszej kadencji, czyli w latach 1990-1994. Słowem, gdy budowaliśmy podstawy samorządności w gminie, naszej Małej Ojczyźnie. Z czasem pracowaliśmy na rzecz samorządności w powiecie i województwie (od 1.01.1999). Za pół roku przypadnie trzydziestolecie odrodzenia samorządności w Polsce.

I prawie na sam koniec. Zastanawiam się kogo przywołać, z tych indywidualności, które miały  najbliższy i najważniejszy, jak się wydaje, wpływ na moje – nazwijmy to obywatelskie wychowanie. Z lat studenckich dużo nauczyłem się od historyka z Poznania, p. Bolesława  Kibały.  Z „mojego” Uniwersytetu Gdańskiego chyba najwięcej zawdzięczam promotorowi pracy magisterskiej śp. prof. Bogusławowi Drewniakowi i jej recenzentowi śp. prof. Romanowi Wapińskiemu. Już w latach 70-tych pisałem w Tczewie i Gdańsku pracę magisterską o Powstaniu Warszawskim. Dzięki tak Profesorom było to możliwe, nawet w czasach PRL.  Wtedy przy pisaniu tej pracy, osobiście dotarłem w Warszawie do  tak znakomitych badaczy jak (śp. ) Maria Turlejska i (śp.) prof. Władysław Bartoszewski. Jestem im wdzięczny za okazane zaufanie i udzielone konsultacje. Z wielkich działaczy pierwszej „Solidarności”, miałem zaszczyt dwukrotnie gościć u Anny Walentynowicz w Gdańsk-Wrzeszczu (przy ul. Morskiej). Podziwiałem jej pracowitość, ogromną wrażliwość i bezinteresowność. Jakże te cechy charakterów są i dzisiaj pożądane! Z lat stanu wojennego wdzięczny jest śp. Zofii Długosz (to pseudonim). W tych trudnych latach zachęcała mnie i podobnych, aby myśleć i dyskutować – o przyszłej wolnej Polsce. Z tamtych lat, nie można nie wspomnieć (śp.) Wiesławy Kwiatkowskiej. Jej pasja przy dokumentowaniu Wydarzeń Grudniowych, udzielała się nam profesjonalnym historykom. Starałem się jej pomagać możliwie szeroko.  Z kręgów Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, rolę moich mentorów, choć czynili to bardzo delikatnie, pełnili Stanisław Pestka i Tadeusz Bolduan. Wiele im – wielu zawdzięcza. Nie tylko ja. Pewnie są już Ci Panowie od ładnych kilkunastu lat w Niebie. Na oddzielne wspomnienie zasługuje śp. Lech Bądkowski (1920-1984). Na początku 1982 roku przyjął mnie w biurze przy ul. Mariackiej.  Wysłuchał, doradził, przede wszystkim, gdzie i jak szukać pracy. Mówił: „Musicie pracować, Ojczyzna i rodziny będą Was potrzebować”. I miał istotnie, prawdziwie rację.

Mam świadomość, iż w tym krótkim wspomnieniu, zapewne powinienem wymienić jeszcze szereg osób. Pamięć jednak, staje się taka ulotna. Niech mi Oni wybaczą. Wzniosę modlitwę słowami: „I za tych, których w tej chwili nie pamiętam”.                     

Jan Kulas

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.