Zaczęło się w przeddzień Wigilii od wiadomości z Nowego Jorku o śmierci jedynej, ukochanej córki mojego przyjaciela z dzieciństwa. Złośliwy rak mózgu pokonał śliczną, delikatną jak motyl, rozsądną dziewczynę, którą znałem od urodzenia. A potem informacje o odejściu Krzysztofa Krauze, Stanisława Barańczaka, Edmunda Wnuka-Lipińskiego, Tadeusza Konwickiego, Józefa Oleksego i wczoraj ostatnie doniesienie z tej serii o zgaśnięciu jednego z moich kolegów. Wszystkich pokonał rak, morderca naszych czasów. Taka kolej rzeczy, można by skwitować. Ale dlaczego w takim natężeniu? Pamięci dwóch z tych osób chciałbym słów kilka poświęcić.

Edmund Wnuk-Lipiński – Kaszub, profesor, intelektualista, ale przede wszystkim mądry i skromny człowiek. Aktywność jego podpatrywałem już w latach 70-tych kiedy z grupą socjologów nowej fali podejmował interesujące badania nad kondycją i świadomością Polaków. A po zmianie ustroju służył nie tylko poradą nowo wybranym posłom i senatorom z ramienia „Solidarności”, ale angażował się w tworzenie nowych instytucji takich jak Instytut Studiów Politycznych PAN czy Collegium Civitas, znaną, niepaństwową szkołę wyższą. Zbliżyłem się do jego osoby poprzez jego brata Mariana mieszkającego w Człuchowie, który dzielnie wraz ze swoimi i przysposobionymi dziećmi wspierał moją poselską działalność. Miałem wówczas okazję dotknąć klimatu panującego w tej zacnej rodzinie, nie wolnego również od dramatów. Zrozumiałem wtedy przywiązanie Profesora do kaszubskich korzeni, kiedy mieliśmy okazję do spotkań w Borzyszkowie czy w Rekowie.

Józef Oleksy – polityk, działacz, marszałek, premier, minister. Nieraz zastanawiałem się jak człowiek o dużej wrażliwości, takcie, kulturze, budzący sympatię bez mała wszystkich mógł być jednocześnie partyjnym aparatczykiem w okresie PRL? Byłem oportunistą – powiedział Oleksy w podsumowującym swoje życie wywiadzie. Ale cóż! Nie jemu jednemu taka przypadłość się trafiła. Natomiast w wolnej Polsce dobrze zasłużył się dla demokracji i gospodarki rynkowej. Aczkolwiek nigdy nie był autorem czy liderem jakichś ważnych ustrojowych zmian to je wspierał. Szczególnie mocno był zaangażowany w uchwalenie nowej konstytucji oraz w członkostwo Polski w UE. Był też ofiarą swojej jowialności i łatwości mówienia.

Kiedy w 21 grudnia 1995 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych, pełniący tę funkcję z rekomendacji prezydenta Lecha Wałęsy, Andrzej Milczanowski formułował, wieczorową porą, w Sejmie zarzut agenturalnej działalności na rzecz Rosji wobec urzędującego premiera siedziałem w trzecim rzędzie ław poselskich i ciarki chodziły mi po plecach. Jeśli jest to prawda – myślałem – to Józef Oleksy nie wyjdzie z więzienia do końca dni swoich. Ale jeśli prawdą to nie jest to wtedy formułujący to oskarżenie będą musieli ponieść srogą odpowiedzialność. I jak zwykle w wielu tego typu spraw odpowiedzialność rozmyła się.

Tuż po śmierci Lech Wałęsa powiedział: „Mam dramat sumienia z Józefem Oleksym. Nie był agentem sowieckim, ale był gadułą”. Dobrze, że L. Wałęsa zdobył się na taką opinię. Szkoda, że uczynił to tak późno. Trudno jest nawet sobie wyobrazić jak wielką cenę, nie tylko polityczną, z powodu tych oskarżeń Józef Oleksy poniósł. Brak Go będzie w polskiej polityce. A pani Magdalena Ogórek, jako kandydatka SLD na prezydenta RP, chociaż młoda, ładna i wykształcona tej pustki nie wypełni.

Jan Król, 11.01.2015.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.