W rezultacie otrzymanej pomocy finansowej w wysokości 61 miliardów euro netto (po odliczeniu naszej składki w wysokości 31 mld) udało się zrealizować 160 tys. projektów, PKB wzrósł z 51 do 67% średniego poziomu w UE. Ponad 80% Polaków zadowolonych jest z członkostwa w Unii, a największe korzyści odnoszą rolnicy, którzy byli jej największymi przeciwnikami. Ludzie cenią najbardziej otwarcie granic i możliwość podejmowania pracy w krajach członkowskich, a ostatnio taką możliwość stworzyła też Szwajcaria.
Dostrzegamy coraz częściej, że tak wcale być nie musiało. Wojna bałkańska po rozpadzie byłej Jugosławii czy obecna sytuacja na Ukrainie winny stanowić wielkie ostrzeżenie. A przypomnienie dwóch innych rocznic, które w tym roku też obchodzimy, czyli 100-lecie wybuchu I wojny światowej i 75-lecie drugiej, w których zginęło odpowiednio 10 i 50 milionów ludzi też jest na miejscu.
Dlaczego jednak zapowiada się tak niska frekwencja w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego przypadających 25 maja br.? Przeprowadzane sondaże mówią o maximum20%, co oznacza, że wyborcy nie są zainteresowani tym kto zapełni 51 miejsc (na 751 ogółem) przypadających Polsce. Czy Polacy, w zdecydowane większości zadowoleni z obecności w UE, nie zdają sobie sprawy, że ma znaczenie kto uzyska mandat, ponieważ zależy od tego, w jakim kierunku ewoluować będzie UE? A jest to przecież projekt żywy, dynamiczny zmuszony do ciągłej reakcji na okoliczności wewnętrzne i zewnętrzne. Ponadto winniśmy brać pod uwagę, że obok zwolenników zacieśniania współpracy startują też sceptycy (PiS, Solidarna Polska) oraz zdecydowani przeciwnicy tej organizacji (prawica Korwina-Mikkego czy nacjonaliści).
Zastanawiająco niski jest także poziom debaty związanej z tymi wyborami. Dominuje w niej raczej problematyka wewnętrzna, a nie europejska. Niektórzy kandydaci, jak np. Paweł Piskorski startujący z list „Twojego Ruchu” Janusza Palikota sięga nawet po rzekome finansowanie sprzed 20 laty, dawnych swoich kolegów z KLD, a więc i siebie, a dzisiaj swoich przeciwników z PO, przez niemieckie CDU. Sam będąc zupełnie niewiarygodnym staje tym samym w jednym szeregu z liderami PiS-u zarzucającemu premierowi Tuskowi uzależnienie od Niemiec. A Leszek Miller (SLD) demagogicznie opowiada o umierających Polakach z powodu braku pieniędzy na leki, tak jak przed laty wykrzykiwał o ludziach umierających w śmietnikach. Ohyda! Tak więc w rozmowie o Europie schodzimy na manowce.
Tymczasem kluczowym zagadnieniem jest na ile poszczególne kraje winny zachować suwerenność, a na ile powinny prowadzić wspólną politykę?
Dla mnie jest poza dyskusją, że w dającej się przewidzieć przyszłości państwa narodowe nie znikną z mapy Europy. Natomiast szalenie ważne jest, szczególnie w kontekście wydarzeń w Rosji i na Ukrainie, ażeby mieć, w ramach UE, wspólną politykę obronną, energetyczną, związaną z respektowaniem praw człowieka czyli wolnym przepływem ludzi, kultury, towarów i usług oraz zmierzającą do stworzenia euroatlantyckiej wspólnoty gospodarczej. Przed nami stoi także decyzja o wprowadzeniu Euro o której wszyscy dziwnie zamilkli. To pozwoliłoby na przyhamowanie imperialnych zakusów Rosji oraz zwiększyłoby szansę na bycie konkurencyjnymi wobec Chin, Indii czy Brazylii. Natomiast w ogromnej większości spraw decyzje winny należeć do społeczeństw i władz danego państwa.
Warto więc zmobilizować się w dniu wyborów i poprzeć kandydatów chcących wzmocnić, a nie osłabić UE, a z nią także Polskę.
Jan Król, 05.05.2014.