Pech PiS-u polegał na tym, że sukcesy naszych olimpijczyków przyćmiły w przekazach medialnych treści programowe, które prezentowali liderzy partii, która ma ambicje objęcia władzy. Warto więc pochylić się nad propozycjami PiS-u, aby nie być zaskoczonym i zdziwionym gdyby do władzy doszli ludzie z nim związani, bo dla innych nie byłoby już miejsca.

W wystąpieniu programowym Jarosława Kaczyńskiego (rozpisanym na 160 stronach) dostrzegłem fundamentalną sprzeczność. Słusznie na początku pan prezes mówił: „Nasza trudna historia wpisuje się w dzieje światowej wolności. Polska wpisuje się w to co uniwersalne i najważniejsze dla człowieka. W to co buduje podstawową cechę jednostki: wolność. (…) Polska musi być wyspą wolności”. To piękne słowa. Ale za chwilę dodał: „Pod władzą PiS na pewno nią będzie” i cały dalszy wywód był jakby zaprzeczeniem tego preludium. Bo już nic o wolności, a jedynie o zbawiennych dla ludzi rządach PiS-u. Rzecznik partii Adam Hofman w ostatniej audycji radia ZET „Siódmy Dzień Tygodnia” powiedział wprost, że gdyby PiS rządził to na pewno nie powstałby np. świetny i głośny film Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”.

Otóż PiS chciałby zakreślać granice wolności Polaków stawiając naród nie w roli suwerena, a w roli wykonawcy woli władzy. Narzędziem wypełniania tak rozumianej wolności byłoby państwo ze swoim aparatem.

 Cóż zatem na początku by nam zafundowało. Podniesienie podatków dla lepiej zarabiających oraz instytucji finansowych i sieci handlowych, zagospodarowanie (?) wolnych środków przedsiębiorstw, scentralizowanie zarządzania (finansowanie służby zdrowia z budżetu, nauczyciele zostaliby pracownikami państwa, a nie samorządów, likwidacja niezależności prokuratury, koleje regionalne byłyby zabrane samorządom wojewódzkim). Premier (oczywiście J. Kaczyński) miałby uzyskać prawo wydawania ministrom „wiążących poleceń” oraz uchylania aktów przez nich stanowionych. Od razu pojawia się pytanie, a jak te zakusy mają się do Konstytucji wedle której to Rada Ministrów (RM) jest głównym organem władzy wykonawczej, a premier kierujący pracami RM zapewnia wykonywanie polityki rządu. Państwo (PiS )nie ustałoby także w ustaleniu rzeczywistych przyczyn smoleńskiej katastrofy przy użyciu wszystkich dostępnych środków (?).

Oczywiście, że uszczęśliwiany przez państwo (PiS) naród otrzymywałby określone nagrody. A więc wymieniony jest 500-et złotowy dodatek na drugie i każde kolejne dziecko do 18-go roku życia, płaca minimalna wynosiłaby 50% średniego wynagrodzenia, nastąpiłby powrót do poprzedniego wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn), prawo do nabywania ziemi przysługiwałoby tylko polskim rolnikom, urlopy macierzyńskie byłyby jeszcze wydłużone, przedszkola darmowe, a lekarstwa za 8-9 zł. PiS zapowiada także stworzenie 1,2 miliona miejsc pracy. Swego czasu, w 1993 roku, ówczesny Kongres Liberalno-Demokratyczny (matecznik premiera Tuska) obiecywał jeden milion nowych miejsc pracy, ale z czasem wyleczył się z takich pomysłów.

Rzecz polega na tym, że jest kłopot ze wskazaniem źródeł sfinansowania takiej szczodrości.

Prezes Kaczyński uderzył także w wielki dzwon mówiąc o zapaści demograficznej. „Rodzi się za mało dzieci. Polska się zwija”. Podzielam tę troskę prezesa o dzietność Polaków. Ale uwierzę w jej szczerość, gdy sam spłodzi tę pożądaną, co najmniej trójkę dzieci. Nie oczekuję, aby doścignął w tej materii prezydenta Komorowskiego nie mówiąc już o Lechu Wałęsie. Nawet Adam Michnik, mimo, że starszy od prezesa, zdobył się w zeszłym roku na jeszcze jednego potomka bo rozumie powagę demograficznej zapaści. A poza tym dzieci to sama radość i szczęście. Ale bez osobistego świadectwa wszystkie te troski i obietnice są funta kłaków warte. Wiem, że takie osobiste wycieczki są nie na miejscu, ale J. Kaczyński też chciałby wkroczyć w życie osobiste każdego z nas. Bo wolność w jego rozumieniu ma mieć znak rozpoznawczy PiS-u.

Z tej całej palety zapowiedzi programowych warto byłoby pochylić się nad propozycją podniesienia nakładów na naukę do 1,2% PKB, wprowadzenia mechanizmu ograniczającego patologie w rozliczaniu podatku VAT czy stworzeniu zachęt do inwestowania i tworzenia nowych miejsc pracy. Można by jeszcze dyskutować o kadencyjności władz samorządowych czy sprawowanych mandatach parlamentarnych. Ale czy doczekamy się współpracy głównych aktorów sceny politycznej w sprawach naprawdę ważnych? Oby niemożliwe stało się możliwe tak jak w przypadku naszych olimpijczyków. Czasem warto pomarzyć.

Jan Król, 17.02.2014.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.