Były one ważnym faktorem w naszej walce o wolność i demokrację. Wydarzyło się wówczas coś nadzwyczajnego. Znienawidzona władza komunistyczna usiadła do stołu ze strajkującymi robotnikami i wspierającymi ich niezależnymi intelektualistami i przy mądrym poparciu Kościoła podpisane zostały porozumienia uchylające znacząco drzwi do wolnej Polski. Powstał 10-cio milionowy ruch społeczny, który przybrał kostium Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, dzięki czemu naród poczuł się podmiotem życia publicznego.

Wywalczona i uprawiana demokracja daje społeczeństwu dwa kluczowe instrumenty wpływu na rzeczywistość polityczną, społeczną i gospodarczą. Są nimi wybory i referenda. Są jeszcze inne, takie jak obywatelskie inicjatywy ustawodawcze, konsultacje czy badania opinii publicznej. Ale te dwa pierwsze są najważniejsze. Korzystamy z nich w sposób umiarkowany. Frekwencja wyborcza i referendalna oscyluje na ogół wokół 50% uprawnionych do głosowania. Kolejne wyniki wyborów pokazują, że wyborcy są coraz dojrzalsi i, że rosną ich oczekiwania wobec wybranych przedstawicieli. Ale wzrasta też zniechęcenie i zmęczenie nimi gdy nie realizują wyborczych zapowiedzi.

Przed nami seria ważnych wyborów – europejskich, samorządowych, parlamentarnych i prezydenckich. W międzyczasie jednak urosła do niespodziewanie ważnej roli ranga referendów związanych z odwoływaniem władz lokalnych, szczególnie gdy dotyczą dużych miast. Skutecznie zakończyły się takie referenda w poprzedniej kadencji w przypadku np. Częstochowy i Łodzi. Niedawno referendum przegrali prezydent i radni Elbląga. A aktualnie wielkie emocje rozpala wniosek referendalny o odwołanie prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Czy referendum może być przeciw demokracji jak próbuje tego dowodzić prof. Jerzy Jarzębski w artykule zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” z dnia 20 sierpnia br.? W swoim wywodzie profesor stwierdza, że ta groźba istnieje w sytuacjach gdy „rządzący muszą dla dobra państwa podejmować często decyzje niepopularne, szczególnie w obliczu kryzysów ekonomicznych, społecznych,  politycznych”. To prawda, że demagogia i populizm stanowią współcześnie  najpoważniejsze zagrożenie dla demokracji. Ale dopóki inicjatywy referendalne nie grożą anarchią i są zgodne z obowiązującym prawem to, w moim przekonaniu, takim zagrożeniem dla demokracji nie są. Co więcej są dowodem obywatelskiej aktywności, wymagają wysiłku i są mocnym sygnałem, że jednak coś z wykonywaniem powierzonych przez wyborców mandatów nie jest najlepiej.

Warszawskiemu referendum zwolennicy pani prezydent i PO zarzucają polityczne motywacje. Prezydent Komorowski i premier Tusk zniechęcają do brania w nim udziału w nadziei, że niska frekwencja uczyni jego wynik nieważnym. Padają nawet sugestie, że w przypadku przegranej komisarzem zostanie odwołana prezydent.

W tym samym czasie gdy, zdaniem jego przeciwników, referendum w Warszawie nie jest zasadne, to w Słupsku, właśnie z inicjatywy radnych PO przegłosowany został wniosek o odwołanie prezydenta Macieja Kobylińskiego. To jak to jest, że w stolicy referendum zdaniem działaczy tej samej partii jest „be”, a w Słupsku jest „ok”.

Znam osobiście obydwoje prezydentów. Mają na swoim koncie zarówno sukcesy jak i porażki. Daleki jestem w tym miejscu od oceny ich działalności. Chodzi mi jedynie o wskazanie jak można relatywizować wagę samej instytucji tego ważnego narzędzia, którym dysponuje społeczeństwo obywatelskie. Sięgamy po referendum gdy NAM jest wygodnie. Gdy czynią to INNI to nadużywają demokracji. Kiedy sprawny burmistrz Ursynowa Piotr Guział, o proweniencji lewicowej, z poparciem prawicy uderza w prezydent z PO to jest awanturnikiem. Ale kiedy radni związani z PO powtórnie (bo poprzednie, sprzed roku, nie było skuteczne z powodu niskiej frekwencji) uruchamiają referendum o odwołanie nie „swojego” prezydenta, to dbają o interes mieszkańców. W przypadku Warszawy jako argumenty przeciw referendum wysuwane są: rychłość wyborów w ustawowym terminie, koszty jego przeprowadzenia, zagrożenie przejściowym chaosem czy zahamowaniem realizowanych inwestycji. W przypadku Słupska te argumenty już nie działają.

Tak nie można Panie i Panowie. To przecież Donald Tusk, przed wieloma laty, nie mając jeszcze takiej władzy jak obecnie, był skutecznym orędownikiem, bezpośrednich wyborów prezydentów, burmistrzów i wójtów. Więc jeśli powiedziało się „A” to trzeba przystać i na „B”. Jedyną możliwością odwołania, przy takim trybie wyborów samorządowych liderów, jest referendum. I trzeba w takiej sytuacji wolę inicjatorów referendalnych przedsięwzięć i ich uczestników uszanować. Na 2.500 gmin referenda i tak są marginesem. A to, że udaje się je przeprowadzać w znaczących miastach, łącznie ze stolicą, pokazuje, że realne powody do takich działań widocznie występują, a demokracja nie jest przez to osłabiana lecz wzmacniana.

Jan Król, 31 sierpień 2013.

1 KOMENTARZ

  1. Wypowiedź Pana Jana Króla rzeczowa i trafna jest głosem wołającego na puszczy, ponieważ Polacy jeszcze nie dorośli do demokracji, ale nie tracę nadziei, że w przyszłości, gdy takich głosów będzie więcej, znajdą posłuch w szerszym gronie i będą zmieniały mentalność Polaków.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.