fot. XIII Festiwal Pomuchla/archiwum GK

Pomuchel czyli dorsz może być smażony, gotowany, pieczony, wędzony, a nawet suszony. Jego święto pielęgnuje się w Łebie od 1999 roku, zaś symbolem Festiwalu Pomuchla jest srebrny dorsz, którego historia pochodzi z XII wieku. Czternasta edycja 9 grudnia

fot. XIII Festiwal Pomuchla/archiwum GK

Historia łebskiego dorsza ma już dziewięć wieków. Zaczęło się od kościół pod wezwaniem św. Mikołaja z XII wieku, który związany był z kultem srebrnego dorsza – po kaszubsku pomuchla. Srebrna figura ryby zajmowała w kościele centralne miejsce, swoją metaforyką podkreślając związki łebskiego ludu z morzem i ze św. Mikołajem. W XVI w. losy srebrnego pomuchla potoczyły się w niewłaściwym kierunku. W czasie reformacji sprzedano uratowane od kataklizmu wyposażenie katolickiej świątyni, w tym srebrnego pomuchla. Powrócił do Łeby w 1999 roku jako replika daru dla Jana Pawła II. Wówczas narodził się pomysł na Festiwal Pomuchla.

– W roku 1999 współpracowałam z misjonarzami oblatami. Wówczas prowadzili oni duszpasterstwo ludzi morza w Łebie w sprawie przygotowania symbolicznego daru łebskich rybaków dla Jana Pawła II. Przygotowaliśmy wspólnie srebrnego pomuchla, nawiązując tym do dawnego kultu w Starej Łebie. Symbol został wręczony JPII w czerwcu 1999 r. Wówczas też wpadłam na pomysł Festiwalu Pomuchla i do dzisiaj ten pomysł realizuję jako główny organizator w ścisłej współpracy z łebskimi oblatami – opowiada Maria Konkol, dyrektor Biblioteki Miejskiej w Łebie.

Od pierwszej edycji Festiwalu głównym jego celem jest promocja regionalnej kuchni rybnej, przyciąga wiele osób z Łeby, ale i z całego kraju. Gościnnie uczestniczą w imprezie znani kucharze.

– Od pierwszej imprezy jej wielkim sympatykiem był Maciej Kuroń – wspomina Maria Konkol. – Po Macieju Kuroniu gościliśmy na imprezie czołowych polskich kucharzy, a każdy z nich wychwalał imprezę za jej prosty, osadzony w lokalnej tradycji pomysł i niekomercyjną realizację. No i oczywiście za znakomite potrawy z dorsza – dodaje dyrektorka Biblioteki Miejskiej w Łebie. Najważniejszy jednak dla organizatorów jest powrót do tradycji i jej pielęgnowanie.

– W tym roku zdecydowaliśmy, że trochę zmienimy formułę, kontynuując kurs do źródeł, do tradycji. Już w ubiegłym roku większy nacisk kładliśmy na proste potrawy, a w tym roku umacniamy ten kurs. Proste mają być nie tylko potrawy, ale ich oceny mają tym razem dokonać nie przyjezdni goście, ale ci, którzy według tradycji są najważniejsi w każdej lokalnej wspólnocie, zawsze potrzebni i zawsze obecni: ksiądz, lekarz i aptekarz. Oni będą wiedzieć, do jakich tradycyjnych smaków porównać konkursowe potrawy. I tych jurorów nie da się zwieść jakimiś jednorazowymi popisami, bo oni zawsze będą mogli chcieć zweryfikować to, co było na festiwalu, z codziennością – dodaje Maria Konkol.

Zaplanowano dwa konkursy: Konkurs Siedmiu Potraw Żon Łebskich Rybaków oraz konkurs na największy kotlet z dorsza „big pomuchel”. W tym roku jury przewodniczyć będzie – bardzo popularna i związana z Łebą wspomnieniami i dwukrotnym ubiegłorocznym pobytem Maria Szabłowska z Polskiego Radia – zapowiada Konkol. Ponadto wystąpi Joszko Broda z zespołem, wykonana zostanie piosenka „Wachta” poświęcona tragedii ŁEB 30, tragicznej historii łebskich rybaków. Nie zabraknie tradycyjnej, wielkiej loterii fantowej Caritasu, ciasteczek adwentowych, rękodzielniczych ozdób świątecznych i choinkowych.

Wielkim zwolennikiem Festiwalu Pomuchla był Maciej Kuroń, a oto kilka jego refleksji z Festiwalu.

Brnąc nocną porą w śnieżycy i zadymce miałem tzw. mieszane uczucia. Festiwal Pomuchla, Festiwal Pomuchla… powtarzałem w myśli nazwę imprezy i nic nie stawało się jasne. Za to Łeba – piękna, cicha i jakby uśpiona.

A potem wpadłem w ręce organizatorów i po wspaniałej kolacji zasnąłem zakopany w łóżku jak w gawrze. Rano obudziła mnie dojmująca cisza, za oknem sypał śnieg i brakowało prądu. Zasypie mnie tutaj, odetnie od świata i będę się mógł wyspać za wszystkie czasy – rozmarzyłem się. A z drugiej strony – będę chyba robił za całe jury, przewodniczącego i publiczność tego ich Festiwalu Pomuchla – pomyślałem zmieniając bok. Dopiero kiedy późnym popołudniem, świeży i wyspany dotarłem do imponującej hali widowiskowo – sportowej w miejscowej szkole i zobaczyłem kłębiący się tłum, zrozumiałem, że wczorajsze wrażenie uśpienia było przysłowiową ciszą przed burzą.

fot. I Festiwal Pomuchla/ Maria Konkol

Potrawy z dorsza według własnej receptury prezentowały wszystkie liczące się w mieście zakłady gastronomiczne, hotele, restauracje i bary. Każdy ze startujących wystawiał cały stół z zakąskami, zupą oraz daniami głównymi. W każdej z tych dziedzin jury przyznawało nagrody i trzeba powiedzieć, że znaleźliśmy się w nie lada kłopocie. Po pierwsze musieliśmy wszystkiego z tej góry jedzenia spróbować. Po drugie musieliśmy wybrać najlepsze. Jako doświadczony członek jury różnych konkursów kulinarnych mam swoją technikę. Polega ona na tym, że na początku eliminuję potrawy z jakichś względów nie do przyjęcia: smak, wygląd zestawienie, konsystencja, temperatura, itp. Po czym zostaje (jeśli zostaje) parę potraw, które należy uszeregować na zasadzie dobre, lepsze, najlepsze. O zgrozo! Tym razem np. w kategorii zup nie odrzuciłem żadnej i jak je teraz uszeregować? Dziwne to tym bardziej, że podróżując po Polsce znaleźć dobrą zupę rybną naprawdę trudno, a tu taki urodzaj. Jeśli dodam, że zarówno w zakąskach, jak i daniach głównych sytuacja była tylko niewiele gorsza, zrozumiecie Państwo wobec jakiego problemu (pysznego, ale problemu) stanąłem ja i reszta jury.

Po długich i burzliwych obradach udało nam się z bólem wyłonić zwycięzców, a ich prezentacja budziła wśród uczestników i widzów emocje nie mniejsze niż te towarzyszące obradom jury. Napisałem „widzów”, a tak naprawdę byli sami uczestnicy, którzy degustowali potrawy, a przy ogłaszaniu wyników komentowali, komu to w jury słoń na zmysły nadepnął. Może nie wszyscy wyszli z imprezy tak najedzeni jak ja – ale cóż, obowiązek to obowiązek.

Festiwal zrobił na mnie dobre wrażenie za swój prosty, osadzony w tradycji pomysł, społeczne, niekomercyjne wykonanie przy zaangażowaniu wielu wspaniałych osób i – co bardzo ważne, ale nie najważniejsze – za wspaniałe jedzenie. Przy okazji proszę, aby przepisy na pomuchlowe dania zbierać i strzec jak źrenicy oka!

1 KOMENTARZ

  1. Wszystko ładnie, gładko i pięknie, tylko trochę nieściśle. Chodzi o kościół św. Mikołaja w Starej Łebie. Autor odważnie wymienia tutaj XII wiek, jako okres wybudowania świątyni. Tymczasem kościół ten wybudowano 5 lat po lokacji miasta, czyli w 1362 roku, a jego patronem był zakon krzyżacki. Z XII wieku nie istnieją żadne źródła, które potwierdzałyby istnienie w tamtym miejscu osady, o kościele nie wspominając.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.