fot. Z. Talewski

W powiecie bytowskim, niedaleko wsi Studzienice znajduje się ogromny głaz, jeden z wielu jakie rozsiał po całym niemal Pojezierzu Pomorskim lodowiec. Kaszubi twierdzą jednak, że rozrzucili je dla igraszki Stolemy – Olbrzymy, którzy bardzo dawno temu zamieszkiwali na Kaszubach.

Nie łatwo trafić do tego ciekawego okazu, gdyż ukryty jest w głębokim jarze wśród gęstej buczyny. „Zabytek przyrody” – taki napis umieszczono przy nim na tabliczce z ostrzeżeniem, że pod karą nie wolno go dewastować. Widać na nim rysy pęknięć i jakiś tajemniczy znak, jakby odbicie ręki, co wywołuje w mroku gęstwiny leśnej u zwiedzających mrożący dreszczyk, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś opowiada legendę związana z tym głazem.

Istnieje kilka wersji tej legendy. Jedną z nich jako najbardziej prawdopodobną, a odzwierciedlającą wielowiekową walkę Kaszubów Bytowskich z niemieckim zaborcą…. opowiem!

Z gadek bardzo starych ludzi i ksiąg wiemy, że kiedyś diabły z kaszubska zwane „purtkami”, swobodnie i bezkarnie buszowały sobie po świecie, czyniąc zło, zwłaszcza biedakom, których się nie bały. W wyobraźni Kaszubów – purtek był czarny jak kominiarz, miał rogi, ogon i kopyta i często przybierał postać ludzką i z upodobaniem przyjmował postać Niemca. Ubierał się wtedy w czarny surdut, kryjąc pod nim ogon. Kopyta tkwiły w świecących butach, a rogi przykrywał cylinder. Stąd często na Kaszubach Niemców dosyć powszechnie nazywano diabłami, piekielnikami lub też czartami.

Kiedyś to właśnie jeden z wysokich rangą, urzędnik pruski, przeistoczył się za diabła, po to aby skuteczniej mógł gnębić polskojęzyczną część mieszkańców Studzienic. Chciał ich siłą i głodem „wykurzyć” ze wsi, aby na opuszczone gospodarki sprowadzić kolonistów niemieckich. Ale nawet w takiej postaci jego wysiłki poszły na marne, miejscowi Kaszubi nie dali się zastraszyć, złamać, ani przekupić.

fot. Z. Talewski

Żywili się nadal tym co dawała im biedna tutaj glebowo ziemia, którą pomimo tego gorąco kochali, bowiem była ich Matką. To ona jak ta przysłowiowa, dobra „kaszebscia Matyńka”, dawała im co miała najlepszego, a więc : bukwitną kaszę tłuczoną w ich checzach na tzw. „stępie”, grzyby, jagody i ryby, a wśród nich zwłaszcza „morynkie”, która obficie żyła w tych głębokich, polodowcowych – morenowych jeziorach.

Ponadto z jagód jałowca, gospodynie warzyły doskonałe piwo. W sumie tak jakoś spokojnie i pewnie, pomimo tej „glebowej biedy” żyli sobie studzieniczanie, pamiętając by w niedziele i w dni święte iść gromadnie do kościoła, aby się modlić i wysłuchać kazania, które głoszone było w polskiej, rodnej mowie.

To podczas tych kazań ksiądz przykazywał im by nie opuszczali ziemi ojców, bo kto zdradzi ojczyznę, będzie potępiony na wieki.

Niemiec – diabeł , wiedział o tych interesujących go sprawach od szpicli, których nie brakowało. To też wiedząc już niemal o wszystkim, a zwłaszcza o tym, że nie uda mu się przekupić miejscowych, by tym sposobem zmienić ich patriotyczne postawy, postanowił się na nich zemścić.

Pewnej bardzo ciemnej i burzliwej nocy przyjął znowu postać piekielnika, czarta i pobiegł na miejsce gdzie leżał głaz. Objął go oburącz swymi długimi łapami, zakończonymi pazurami o kształcie swastyki i próbował go dźwignąć….ale nie dał rady!

Poruszył go tylko, przy czym głaz pękł w kilku miejscach. Wtedy zgrzytnął zębami i z szatańską złością uderzył otwartą łapą w chropowaty kamień, pozostawiając na nim odcisk swych szatańskich szponów.

Nie dał jednak jeszcze za wygraną. Obejrzał się wokoło i spostrzegł w pobliżu inny głaz, znacznie mniejszy. Ten udało mu się porwać i podnieść. Pobiegł z nim na przełaj do Studzienic, aby spełnić zamierzoną zemstę.

Jedni dziś mówią, że chciał go rzucić do jeziora Kłączno i przebić jego dno, aby uciekła z niego woda i żeby w ten sposób pozbawić studzieniczan ryb. Drudzy natomiast utrzymują, że diabeł postanowił rozwalić tym kamieniem miejscowy, katolicki kościół, jaki wówczas stał na cmentarzu. Ale jak naprawdę to miało być, dziś sam ten diabeł nie pamięta. A, że mu się nie udało zrealizować tego szatańskiego pomysłu, musi cierpieć gdzieś tam na samym dnie piekła, żałując, że w realizacji swego planu nie wyprzedził pierwszego piania kura. Bowiem byłby zrealizował swój plan, gdyby właśnie nie przeszkodził mu w tym kogut, który zapiał w tym momencie, kiedy diabeł, stanął z głazem na wzgórzu przy samym jeziorze. Wówczas prawie wszyscy wierzyli, że kiedy przed nastaniem „dzinka” kogut zapieje, pęka moc czartowska, a w ludzi wstępuje siła do pracy i odwaga do walki ze złem. I rzeczywiście – z pozbawionych już mocy rąk diabelskich, równocześnie z pianiem koguta wysunął się ten ciężki kamień i ugrzązł głęboko w ziemi.

Byłby tam spoczywał do końca świata gdyby kamienie nie „rosły”. Tak myśli jeszcze wiele dzisiejszych rolników, którzy co roku na swych polach muszą się z nimi borykać. Wszak co roku wybierają je, a one ciągle wyłażą na powierzchnie ich pól.

A o ile chodzi o ten konkretny „kamień’ to kiedyś po latach, współczesny właściciel tego pola – Pan Tomala, zauważył kiedyś jak z ziemi, niczym wielki grzyb począł wychodzić ogromny głaz. Przez wiele lat był on dla niego wielką przeszkodą w uprawie, a że był wielki nie udało mu się go samemu usunąć. Dopiero kiedy, jego pozyskaniem z przeznaczeniem na okolicznościowy obelisk, zainteresowali się byli działacze polonijni, udało się ten głaz, przy pomocy dźwigów wyrwać z ziemi i przewieść do wsi, na wyznaczone miejsce.

Dziś ten kamień jest dostojnym obeliskiem upamiętniającym ofiary faszyzmu, a zarazem symbolem zwycięstwa nad tymi co chcieli zgermanizować ten skrawek Polskiej – Kaszubskiej Ziemi.

Tak to studzienickie głazy zmieniły się w pomnik, jeden – przyrody, drugi – historii.

Zbigniew Talewski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.