fot. Joanna Szreder

Pochodząca z Łeby Joanna Szreder, obecnie mieszkająca za granicą, opisuje swoje uczucia związane z rodzinnym miastem. Jak tęsknią Łebianie za morzem i piaskiem?

fot. Joanna Szreder

Łebianie mają morze we krwi. Nie mam na myśli tylko rybaków, z twardymi od sieci rękoma i z twarzami opalonymi od wiatru, ale każdego rodowitego Łebianina. Od chwili narodzin w naszych żyłach płynie wzbogacona o jod krew, która przelewa się z serca do mózgu, przywiązując nas do Bałtyku nierozerwalną więzią. Dorastaliśmy w przekonaniu, że ten mały kawałek Ziemi jest najpiękniejszy, że nie ma na tym świecie ani jednego drugiego takiego miejsca.

My, dzieci naszych rodziców, rozsiane po świecie, ze łzą w oku wspominamy o Bałtyku i naszym mieście. Tęsknimy za słonym powietrzem, za szumem lasu podczas sztormu, do głuchej ciszy zasypiającego miasta podczas zimy. Nie ważne jest, co takiego w życiu przyszło nam robić i jak wiele osiągnęliśmy. Chcemy wracać i wierzymy w to, ze kiedyś jako starsi, bardziej doświadczeni, wrócimy i w spokoju doczekamy tam swoich ostatnich dni.

Ja najbardziej tęsknię za spacerami i tymi po plaży i tymi po małych, urokliwych uliczkach, gdzie stoją jeszcze domy sprzed wojny, wokół których uganiają się rozwrzeszczane dzieci. Tęsknię za tym, żeby na ten spacer nie jechać autobusem, samochodem czy metrem. Chciałabym po prostu wyjść z domu i upajać się spokojnym rytmem płynącego obok życia. Latem chciałabym kupić na straganie ogórka małosolnego, wyciągniętego specjalnie dla mnie ze szklanego słoja i podziwiać kolorowe warzywne wystawy na każdym ze stoisk. Chciałabym się przejść wzdłuż głównej ulicy, pozdrawiając po drodze znajomych, pogawędzić z panią w spożywczym, ponarzekać na pogodę i zastanowić się, jaki w tym roku będzie sezon.

Chciałabym pójść na plażę przez las, udeptaną ścieżką. Pozwolić, żeby zapach morza i piachu wbił się w moje nozdrza i pozwolił odetchnąć pełnymi płucami, zmęczonymi smogiem i miastowym zanieczyszczeniem. Chcę usiąść na plaży, zapatrzeć się w horyzont, dobrowolnie oddać się spokojnie napływającym myślom. Chciałabym zdjąć buty, zakopać moje stopy w białym, delikatnym jak puder piasku, a później zamoczyć je w lodowatej wodzie.

Jesienią takie spokojne spacery w Łebie są najpiękniejsze, bo pachną spadającymi liśćmi. W alejkach, prowadzących do plaży leżą ich kolorowe stosy. Można bezkarnie w nie wchodzić, rozkopać wokół siebie i słuchać ich cudownego szelestu. Las pachnie jesienią grzybami, mokrą ściółką i igliwiem. Szum morza miesza się z odgłosem bujających na wietrze sosen i świerków. Powietrze przesycone jest jodem i solą, które czuje się w powietrzu.

fot. Joanna Szreder

Zimą brakuje mi wiatru, który w Łebie jest wszędzie. Wkrada się pomiędzy okna i drzwi, przeszywa swoim zimnem kurtki i płaszcze, i psuje miejscowym kobietom starannie ułożone fryzury. Ten wiatr jest charakterystyczny dla Łeby, bo wieje w inny, znany nam tylko sposób. Czasami swoim gwizdaniem doprowadza niektórych do szału, czasami wywołuje lekki ból głowy, ale jest tez doskonałym akompaniamentem dla długich zimowych wieczorów.

Bałtyku też mi brakuje, które zależnie od pory roku i padającego słońca zmienia kolory. Czasami potrafi być stalowo-szare, czasami zielone, a czasami lekko niebieskie. Jest kapryśne, groźne i zachłanne. Kradnie plaże, porywa kamienie i drzewa, ale też czasami potrafi odebrać coś cenniejszego: ludzkie życie. Boimy się naszego Bałtyku, czujemy przed nim respekt. Często wygląda tak pięknie, że łatwo zapomnieć, że pod tą niepozorną, spokojną taflą znajdują się silne prądy, gotowe wciągnąć każdego, kto przez nieuwagę zapuści się w głęboką bałtycką otchłań. Łebianie kochają jednak to morze w sposób, jaki potrafią kochać rodzice swoje niesforne dziecko. Wybaczamy mu czyny, które innym tak ciężko byłoby wybaczyć, bo bez niego nie wyobrażamy sobie życia i Łeby, bez niego nie byłoby pensjonatów i domków, nie byłoby kutrów ani świeżej ryby, nie byłoby pracy…

Bez Bałtyku nie byłoby wydm ruchomych, otoczonych lasami sosnowymi i jeziorami. Ta Sahara Europy, gdzie piasek pod wpływem wiatru przesuwa się, co roku ku miastu, zajmuje w sercach Łebian szczególne miejsce. Jest to nasza Mekka. Każdy z nas pielgrzymuje na wydmy, chociaż raz w swoim życiu. Często czujemy się winni, że nie odwiedzamy wydm wystarczająco często. Zapytani, kiedy ostatni raz byliśmy na wydmach, czujemy się zawstydzeni naszym zaniedbaniem.

Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż widok szerokiej plaży z białym piaskiem, wydmami, lasem sosnowym i królującym nad tym wszystkim Neptunem – cudownym, starym budynkiem, który tak pięknie komponuje się w krajobraz. Jego szare mury, uwieńczone czerwoną dachówką są wspaniałym kontrastem dla jasnego piasku i zielonej wody. W nocy oświetlają go latarnie, tworząc romantyczne tło dla wieczornych spacerów.

fot. Joanna Szreder

Na sezon letni w Łebie czeka się jak na wielkie święto. Mieszkańcy zmęczeni długimi nocami, mroźną pogodą i sztormami przygotowują swoje domy na przyjazd turystów. Od pierwszych słonecznych dni malujemy swoje domy na śnieżno-biały kolor, wietrzymy pokoje, naprawiamy usterki. Może czasami w tym całym entuzjazmie przechodzimy samych siebie, stawiamy budynki, które nijak pasują do otoczenia, inwestujemy w coś, co może ocierać się o kicz, ale wynika to z przyczyny, przez którą ludzie od zarania dziejów decydowali się na przeróżne kroki: potrzeby przetrwania. W Łebie bowiem nie łatwo jest żyć. Przez 10 miesięcy żyjemy z tego, co zarobimy przez te liche 2, podczas których nie dosypiamy, wstajemy skoro świt, stoimy w parnych i przegrzanych smażalniach, sprzątamy, pierzemy i obsługujemy stoliki.  A na koniec siadamy, przeliczamy to, co zarobiliśmy i rozkładamy równo na kolejne długie 10 miesięcy.

Może właśnie, dlatego ja i większość moich znajomych wyjechała z domu, licząc na bardziej świetlaną przyszłość, z nadzieją na stały zarobek i możliwość rozwoju. Tego niestety Łeba zapewnić nam nie może. Jednak zawsze pozostanie z nami tęsknota do tego miasta, gdzie horyzont nigdy się nie zmienia, gdzie powietrze jest lekkie i czyste i gdzie tak pięknie brzmią fale. Krzyk mew od razu przypomni nam dzieciństwo nad morzem, zimną bałtycką wodę, w której taplaliśmy się aż mieliśmy sine usta, nasze mamy karcące nas za oddalanie się od brzegu, podwieczorek na plaży złożony z kanapki z piaskiem chrzęszczącym między zębami. A kiedy znowu pojedziemy do domu w odwiedziny i przywitamy się z morzem, poczujemy, że mamy na tym świecie swoje miejsce, przydzielone nam od urodzenia. Tutaj pewnie ściągniemy na starość, zmęczeni życiowymi przygodami, przywołani przez cichy szum morza i lasu, które tylko my w swoich sercach i głowach możemy dosłyszeć. Bo my, Łebianie mamy morze we krwi.

 Joanna Szreder

2 KOMENTARZE

  1. Wow :). Fajny opis ale takie słowa na ogół pisze się z dystansu i oddali. A Mickiewicz wiecznie żywy – „Litwo….” :D

  2. Az sie plakac chce. Jestem lebianka…pani JOanna opisala uczucia takze I moje choc ja nadal tu mieszkam. Niedlugo zloze przysiege malzenska I odjade ale bede wracac jak najczesciej by jak teraz przynajmniej raz na tydzien odwiedzic Łebe morze pochodzic starymi uliczkami miasta.. Wlasnie mewa krzyczy mi nad glowa.. Pozdrawiam !!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.