fot. Joanna Szreder

Powakacyjna depresja dopada mnie zawsze, nawet po krótkich odwiedzinach w domu rodzinnym. Nic jednak nie mogło mnie przygotować na to, co czuję teraz.

 Siedząc na lotnisku w Bangkoku i czekając na mój lot próbuje nabrać pewności, że jeszcze tutaj wrócę, że to, że opuszczam Tajlandię na przynajmniej rok nie jest końcem świata. Czuje się jak nastolatka, która opuszcza chłopaka z nadzieją, że odległość nie zepsuje miłości jaka ich łączy.

fot. Joanna Szreder

Podróże zawsze były moim marzeniem. Dla przygody i wakacji pracuje i żyję. Jednak te dalsze kraje były jakby czymś nieosiągalnym. Tajlandia była wyborem mojej siostry i trochę się wahałam zanim zadecydowałam, że z nią jadę.

Po 20 godzinach lotu, przesiadce w Colombo i 3 posiłkach złożonych tylko i wyłącznie z ryżu i curry, wylądowałam szczęśliwie w Bangkoku. Byłam przestraszona: jak ja dam sobie radę bez męża, który jest moim aniołem stróżem? Jak wytrzymam z siostrą 2 tygodnie? Co będzie jak się pokłócimy i cała wyprawa będzie jednym wielkim pasmem niepowodzeń? Najbardziej jednak nie czułam się dobrze z brakiem dokładnego planu podroży. Bo plan był taki, że planu nie będzie(cała moja siostra!).

fot. Joanna Szreder

2 dni w Bangkoku wspominam z mieszanymi uczuciami. Spodziewałam się uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi, witających cię z otwartymi ramionami. Tymczasem spotkałam się z ogólnopanującym chaosem. Poniekąd turystów traktuje się tam jak stado owiec. Czekając na tramwaj wodny nakrzyczano na nas 2 razy, po czym załadowano na łódź przy równie głośnych okrzykach w języku tajskim. Sądząc po minach panów naganiaczy nie były to komplementy.

Na ulicach Bangkoku panuje zgiełk i smród ścieków, pomieszany z zapachem duriana-owocu, który śmierdzi tak bardzo, że jego spożywanie zakazane jest w wielu miejscach publicznych. Z drugiej strony jednak wózki z rożnego rodzaju specjałami tajskimi i stragany, to jakby część panoramy. Każdy turysta powinien choć raz spróbować owoców lub innych bardziej ‘mięsnych’ smakołyków.

fot. Joanna Szreder

Brak zasad ruchu drogowego w Bangkoku był dla mnie szokiem, ale również i atrakcją. Tylko w Azji możesz przejechać się taksówką 140 km/h przez centrum miasta.

Z drugiej strony, przepiekane świątynie i pałace mogą odebrać oddech. Kompleks pałacowy jest  główną atrakcją , byłam pod wielkim wrażeniem bogactwa i wdzięku z jakim został on wybudowany. Był to również mój pierwszy kontakt z tajską kulturą i buddyzmem, a widok przechadzających się mnichów był dla mnie czymś niezwykłym.

Kolejnym przystankiem na naszej mapie była miejscowość Haad Salad na wyspie Ko Phangan. To tutaj właśnie można doświadczyć tego, o czym mówią ludzie wracający z Tajlandii: niezwykłej gościnności, rajskich plaż i spokoju. Haad Salad był na pewno dobrym wyborem po intensywnym zwiedzaniu Bangkoku. Każdy bungalow wyposażony był w hamaczek i klimatyzacje. Odległość, 1 min spacerkiem od plaży była cudownym udogodnieniem. I tak przez 2 dni leżałyśmy na plaży, jadłyśmy i zażywałyśmy tajskich masaży, a wieczorem upajałyśmy się szumem morza na tarasie jednego z barów.

Jeśli jedziesz do Tajlandii musisz przejechać się na słoniu! Z tą myślą pojechałyśmy do rodzinnej hodowli słoni, niedaleko naszej miejscowości. Jest to jedno z doświadczeń, które przeżyłam i którego powtórzyć raczej bym nie chciała. W połowie wycieczki nasz pan przewodnik zsunął się z gracją akrobaty ze słonia, wziął mój aparat, zrobił nam 3 zdjęcia, po czym zniknął za krzakami. My zostałyśmy na grzbiecie masywnego zwierzęcia, nie mając pojęcia co zrobić dalej. Okrzyki mojej siostry: ‘Panie, panie! Niech pan wróci’ w ogóle nie dały efektu. Wszystko jednak skończyło się dobrze.

Haad Salad jest piękne, ale szybko może się znudzić. Pojechałyśmy wiec do Haad Rin, na północy wyspy. Miejscowość jest znana ze swoich Full Moon Parties, czyli imprez przy pełni księżyca. Przyjeżdża do niej wtedy ponad 15,000 ludzi, którzy malują się fluorescencyjnymi farbami i bawią się na plaży do rana. Pomiędzy Full Moon Party na plaży odbywają się codziennie imprezy. Cudowne ciepłe powietrze, sącząca się muzyka i pokazy ogni sprawiają, że nie chcesz iść spać.

Haad Rin jest wyjątkowe m.in. ze względu na podróżujących gości , którzy tu przyjeżdżają. Większość z nich rzuciło swoje dotychczasowe życie, swoją prace, by albo się tam osiąść, albo podróżować. I tak w pierwszą noc poznałyśmy Hira, 50-letniego Japończyka, który zmęczony „wyścigiem szczurów” postanowił wyjechać na 6 miesięcy do Haad Rin. Jego codziennym zajęciem przez ten czas było opalanie i poznawanie coraz to nowych ludzi. Cory z Kanady przyjechał do Tajlandii na wakacje i został. Jest instruktorem nurkowania i mieszka w chatce w dżungli ze swoim psem. Co go denerwuje w Tajlandii? Dzieci, które jeżdżą na skuterach i brak zasad ruchu drogowego. Czy żałuje swojej decyzji? Nie, nigdy nie żałował i raczej nie pożałuje. Nie ma nic cudowniejszego od słońca i plaży.

Miałyśmy okazje poznać też grupę Tajów, którzy mieszkają przy plaży i zarabiają na życie wykonując przeróżne sztuczki z ogniem. Dzięki temu mogłyśmy dowiedzieć się co myślą o turystach, jakie są ich plany na przyszłość i gdzie chcieliby pojechać na wakacje (dla tych, którzy są ciekawi: chcieliby pojechać do Anglii i zobaczyć mecz Liverpoolu, ale nie w zimie, bo nie maja kurtek zimowych).

Na końcu poznałyśmy Anthoniego z Manchesteru, który również zamienił  Anglię na tajlandzkie słońce i plaże. Anthony nie wie kiedy wraca, zależy to od jego wizy. Mimo swoich 35 lat, jakoś nie przejmuje się brakiem stabilizacji w swoim życiu. Kiedy spytałam go czy nie myśli o tym, żeby się ustatkować, bo przecież tak robi większość ludzi w jego wieku, zaczął się śmiać. ‘Nigdy nie daj sobie wmówić, że to co jest standardem dla innych, jest też dobre dla ciebie – powiedział -żyj tak, żebyś była szczęśliwa’.

Haad Rin ma oczywiście przepiękne plaże, idealna do surfowania, piękne lasy i wodospady. Warto odpuścić sobie jeden dzień rozrywek i udać się na jednodniowa wycieczkę w nieznane. Ogólnie polecane są wypożyczenie skuterów, które stanowią podstawowy środek transportu na wyspach. Trzeba jednak uważać, bo wypadków na drogach jest mnóstwo.

Przed wyjazdem udałyśmy się jeszcze na Koh Samui, jednej z największych wysp w okolicy.

Tutaj przyjeżdżają bogaci ludzie, by w  hotelach all inclusive napawać się morzem i słońcem. Byłyśmy jednocześnie zafascynowane bogatą architekturą, jak  i zniesmaczone widokiem młodych prostytutek w mieście Chaweng i okropnym, szokującym zachowaniem turystów. Dobrze, że był to tylko jeden dzień. Dało to nam również jakiś rodzaj doświadczenia i spojrzenia na „komercyjny” handel wszystkim.

W Tajlandii zaskoczyłam samą siebie. Jechałam taksówką z prędkością światła przez zapchane ulice Bangkoku, jadłam z podejrzanie wyglądających straganów – boskie jedzenie, głaskałam wałęsające się psy, których nie sposób nie pokochać, spałam z pluskwami i jaszczurkami, jechałam na malutkim skuterku w 3 osoby po krętych tajskich drogach, szalałam przez tydzień i poznałam tylu ludzi ilu normalnie poznaje przez 2 lata, a kiedy dostałam infekcji na stopie ze spokojem przyjęłam kroplówkę, od lekarza którego angielski pozostawał wiele do życzenia.

fot. Joanna Szreder

Moje wakacje trwały tylko 17 dni, ale pokochałam Tajlandię głęboką miłością. I nie chodzi tutaj o słońce i rajskie plaże. Zakochałam się po prostu w ludziach, w ich

uśmiechniętych twarzach, w ich delikatnej naturze i niesamowitych historiach. Te wakacje sprawiły, ze uwierzyłam w siebie, w swoje wartości, pozwoliły mi one  otworzyć szerzej oczy i spojrzeć na moje życie z zupełnie innej perspektywy.

Tekst i zdjęcia: Joanna Szreder

6 KOMENTARZE

  1. Bo świat ma tyle odsłon ile sobie zamarzymy i będziemy mieć odwagę by sobie odsłonić :). Fajna historia, fajny opis, fajny obraz świata.

  2. Kto wypisuje takie rzeczy, gdy za oknem jest minus 26 stopni? I jeszcze ten Japończyk z Kanadyjczykiem, którzy walnęli wszystko i żyją od nowa. To naprawdę podłe :)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.